Spędzamy niemal dwadzieścia lat życia na różnych szczeblach edukacji. Od przedszkola, przez podstawówkę, szkołę średnią, a na studiach kończąc. Uczymy się różnych wierszy i kto w nich jest podmiotem lirycznym. Uczymy się nazw stolic państw Ameryki Południowej, przewrotu w tył oraz budowy ameby. Niezliczone godziny nauki, która, przynajmniej w teorii, ma nam zapewnić zdobycie dobrej pracy i umożliwić zarabianie dobrych pieniędzy. Niemal dwadzieścia lat uczymy się po to, żeby zdobyć pieniądze na życie. Szkoda tylko, że nie uczymy się równie intensywnie co z tymi pieniędzmi zrobić.
Uczymy dzieci, że trzeba myć zęby, myć rączki, sprzątać pokój i nie bić rodzeństwa. Uczymy jak przechodzić przez ulicę i żeby nie otwierać obcym drzwi. Robimy to wszystko z troski, bo oczywistym jest, że chcemy dla naszych dzieci jak najlepiej. Chcemy, żeby weszły w dorosłe życie maksymalnie przygotowane. Krótko mówiąc chcemy dać im wszelkie narzędzia żeby mogły uniknąć w przyszłości kłopotów. Robimy dużo. Ale jakoś niespecjalnie uczymy naszych dzieci jak oszczędzać. Nie uczymy naszych dzieci jak zarabiać. Nie uczymy naszych dzieci jak gospodarować pieniędzmi. Może dlatego, że sami nie bardzo potrafimy? Może. W każdym razie ja uważam, że to nasz – rodziców – obowiązek poświęcić czas i wysiłek, aby w tym temacie edukować nasze dzieci. Nawyki, które zdobędą dziś zaowocują w przyszłości. Możemy im pomóc uniknąć wpadnięcia w poważne tarapaty. Możemy im pomóc uniknąć popełnienia tak częstych błędów, być może nawet naszych własnych błędów. Chyba nie muszę nikomu tłumaczyć jak destruktywne dla człowieka, dla rodziny, są problemy finansowe. Niektóre, owszem, to zdarzenia losowe, ale wielu, naprawdę wielu można by uniknąć dzięki rzetelnej edukacji finansowej w dzieciństwie.
Problem edukacji finansowej
Problem edukacji finansowej, a właściwie jej braku, jest rakiem toczącym społeczeństwo. My, dorośli, często poruszamy się w tym obszarze po omacku. Ponad połowa Polaków nie wie czym się różni kwota netto od brutto. Nie wiemy, jak działają podatki, nie wiemy jak zrozumieć umowy kredytowe. O ile to są dość skomplikowane rzeczy, to nie wiemy również jak rozsądnie dysponować swoimi pieniędzmi. Jako społeczeństwo nie potrafimy żyć za mniej niż zarabiamy (i wcale nie chodzi tu o to, że aż tak mało zarabiamy). Sami będąc finansowymi ignorantami przekazujemy ten „dar” następnemu pokoleniu – naszym dzieciom.
Od kilku lat prowadzę własny biznes
Jestem przedsiębiorcą, w związku z czym musiałem przejść przyśpieszony kurs finansowy. Ten kurs nazywa się „Życie” i wcale nie jest przyjemny. Na szczęście uczę się szybko, a i chętnie korzystam z dobrych rad ekspertów. Jestem też zaangażowanym rodzicem i świadomie wychowuję moje dzieci. Dlatego chcę, żeby wyszły z domu mając solidną wiedzę na temat finansów, żeby mając lat kilkanaście miały świadomość pieniądza i myślały perspektywicznie. Gdy pójdą na studia, to chciałbym, żeby pierwszy miesięczny budżet nie pękł im w trzy dni – jak to miało miejsce w przypadku kilku moich kolegów.
Temat jest ważny
Temat jest ważny, ale wbrew pozorom nie jest trudny. Jeśli zaczniemy odpowiednio wcześnie i będziemy w tym wytrwali, to tak naprawdę będzie to zabawa i naturalna część życia. Stare angielskie przysłowie mówi, że pieniądze są dobrym sługą, ale złym panem. Ja chcę żeby pieniądze służyły moim dzieciom i absolutnie nie chcę dopuścić do tego, żeby nad nimi zapanowały. Myślę, że każdy z nas chciałby dać swojemu dziecku dar w postaci solidnej finansowej edukacji, dlatego chcę się z Wami podzielić kilkoma praktycznymi poradami.
12 praktycznych porad jak nauczyć dzieci oszczędzania i gospodarowania pieniędzmi. Część 1
1. dawaj dobry przykład
Tak, to od Ciebie wszystko się zaczyna. To właśnie Ty jesteś źródłem wiedzy dla swoich dzieci i to właśnie Twoja postawa zadecyduje o sukcesie całego przedsięwzięcia. Musisz w tym być szczery i nawet jeśli masz jakieś braki (a powiedzmy sobie szczerze: kto ich nie ma?), to teraz jest czas, żeby nad tym popracować. Choćby próbując przygotować się do tego czego będziesz uczył dzieci. Musisz zrewidować swój własny budżet i swoje własne zwyczaje. Joe Biden, vice prezydent USA, który jest autorem antykryzysowego Recovery Act tworzącego dwa miliony miejsc pracy, powiedział tak:
„Nie mów mi co sobie cenisz. Pokaż mi swój budżet, a ja Ci powiem co cenisz.”
Zatem spójrz na swój budżet. Jeśli wydajesz 300zł miesięcznie na papierosy, to nie narzekaj, że nie masz na wczasy z dziećmi. Zacznij od finansowego rachunku sumienia, bo dzieci szybko wychwycą hipokryzję. Poza tym jeśli załatwisz swoje sprawy, to tym lepszym przykładem będziesz dla dziecka.
2. kupony
Dzieci nie potrafią zrozumieć wartości pieniądza, ani tym bardziej mechanizmów rządzących finansami. Jednak naukę można zacząć już z maluchami wprowadzając system kuponów.
Oczywiście ta, jak i inne przedstawione tu rady, są jedynie inspiracjami. Nie jest to prawda objawiona, która będzie skuteczna u każdego i w każdym przypadku. Wystarczy nieco zdrowego rozsądku, może lekka korekta, żeby z powodzeniem zaadoptować rady we własnym domu.
Kupony będą środkiem płatniczym. Można je zrobić samemu, mogą to być stare monety, żetony, itp. Całość wymaga wcześniejszego zaplanowania, a następnie wytłumaczenia dziecku o co chodzi. A chodzi o to, że za pewne dobrze wykonane czynności dziecko może być nagradzane kuponami. Kuponem może później „zapłacić” za obejrzenie bajki. Uczy to prostych mechanizmów, które są ważną podstawą na przyszłość – za pracę dostaje się zapłatę, a żeby mieć na przyjemności, trzeba sobie zapracować. Sprzątnięty pokój? Dostajesz kupon. Za kupon możesz wieczorem obejrzeć bajkę. Pokój niesprzątnięty? Nie ma kuponu, nie masz czym zapłacić za bajkę. Proste. Ale czy na pewno? Rozejrzyjcie się dookoła ilu ludzi nie rozumie tej prostej zasady? „Mi się należy” jest dość popularną postawą. Ale wiecie, życie tak nie wygląda i chyba lepiej jak nauczymy tego dzieci już na samym początku.
Kupony można łączyć ucząc w ten sposób oszczędzania. Za jeden kupon będzie krótka bajka, ale jeśli w weekend chcesz obejrzeć coś dłuższego na DVD, to musisz uzbierać.
Tutaj też pojawia się moment, w którym liczę na zdrowy rozsądek rodziców. Oczywiście nie można dopuścić do sytuacji, że dziecko zaoszczędzi sobie sto kuponów i potem będzie oglądać bajki tak długo, aż mu pękną oczy. Wiadomo – rozsądnie.
3. pozwól dzieciom zarabiać
Praca przynosi zysk i właściwie tylko praca powinna być jego źródłem. Żadne „dopłaty”, „becikowe” czy inne zasiłki. Sposób zarabiania trzeba dostosować do wieku dziecka. Dla maluchów dobry będzie wspomniany system kuponów, natomiast starsze dzieci spokojnie poradzą sobie z prawdziwymi pieniędzmi. Ile dzieciaki muszą mieć lat, żeby operować prawdziwymi pieniędzmi? To już musicie sobie sami ustalić. Mój ośmioletni syn radzi sobie bardzo dobrze, a pięcioletnia córka zaczyna te kwestie rozumieć.
Wyznaczyłem kilka prostych prac, takich jak wynoszenie śmieci, czy robienie prostych zakupów w osiedlowym sklepiku. Jasne, że jako ojciec mogę im po prostu kazać wywalić śmieci. Ale jako mądry ojciec (a za takiego lubię się uważać) mogę to wykorzystać dla ich edukacji finansowej. Praca przynosi zysk. Praca nie zawsze jest przyjemna. Chcesz mieć pieniądze? Pracuj. Szymek chodzi ze śmieciami i dostaje za to złotówkę lub dwie. Zarabia i kupuje potem rzeczy, na które ma ochotę. Widzę, jak ważna dla niego jest świadomość i duma, że on sam te pieniądze zarobił. To nie jest darowizna. To zapłata.
Im dziecko starsze, tym poważniejsze prace może wykonywać. Niedawno, kiedy miałem w domu mały remont i malowałem pokój, Szymon został przez nas zatrudniony jako niania. Opiekował się młodszą siostrą. Generalnie chodziło o to, że – czy ma na to ochotę czy też nie – musiał ją jakoś zająć. Grał z nią w planszówki, uczył literek, pilnował na dworze. Jego pomoc okazała się nieoceniona i został za to proporcjonalnie wynagrodzony. Pracował kilka dni, dostał kilkadziesiąt złotych i mógł sobie kupić grę Lego Indiana Jones na PlayStation, o której trąbił od jakiegoś czasu.
4. słoik
Dzieci (jak i część dorosłych) nie potrafią dobrze wizualizować i pracować na abstrakcjach. Muszą widzieć. Dlatego słoik jest fantastycznym narzędziem. Słoik jest przezroczysty i widać jak się zapełnia lub jak się opróżnia. Słoik może być zwykłą skarboną, ale skarbonki są bez sensu. Głównie dlatego, że skarbonka nie ma celu. Tam się po prostu wrzuca pieniądze. Takie bezcelowe oszczędzanie niczego nie uczy i w sumie jest zniechęcające.
Słoik, a właściwie kilka słoików, powinniśmy podpisać wg konkretnej zasady. Zasad jest kilka, możecie sobie wybrać, albo wymyślić własne, dostosowane do Waszych realiów.
Słoiki można podpisać konkretnymi celami. Np. „Gra komputerowa – cena 85zł”, „Bilet do kina – cena 15zł”, itp. Słoików można postawić kilka, ale bez przesady.
Jest też inna fajna metoda. Właściwie obie można sobie jakoś połączyć. Ta druga metoda bardzo mi się podoba, bo do kwestii oszczędzania i posiadania pieniędzy w ogóle, dodaje bardzo ważny aspekt – dzielenie się.
Oszczędzanie/wydawania/dzielenie się. Taki podział słoików proponuje Greg Karp, autor „The 1-2-3 Money Plan”. Każdy przychód dziecko dzieli w proporcjach 40%-40%-20%. To oczywiście jest podział umowny, można go sobie dostosować do własnych warunków. Idea jednak jest jasna. Część zarobionych pieniędzy dziecko odkłada na jakiś długoterminowy cel (np. gra komputerowa, książka, zabawka). Część zostawia sobie na bieżąca wydatki, co w przypadku kilkulatka pewnie ograniczy się do kupowania latem lodów. Część natomiast odkładana jest w celu oddania potrzebującym. To bardzo ważna lekcja. W zależności od naszych preferencji, a przede wszystkim od preferencji dziecka, te pieniądze może wydać na dowolny cel charytatywny. Można wesprzeć jakąś fundację lub indywidualną osobę, można kupić karmę dla zwierzaków ze schroniska. Dziecko sobie wybierze. Dobrze też porozmawiać o tym w jaki sposób my się dzielimy. Ja osobiście wychowuję dzieci w duchu dobrej protestanckiej zasady, że im więcej zarabiamy, tym więcej mamy, żeby się dzielić.
5. budżet
Pastor John C. Maxwell mówi:
„Dzięki budżetowi będziesz wiedział gdzie Twoje pieniądze pójdą, zamiast zastanawiać się gdzie poszły.”
Pojęcie budżetu jest dla dzieci czymś abstrakcyjnym. Niestety dla wielu dorosłych również. Właściwie niewiele trzeba, żeby ten stan zmienić. Problem polega na braku dobrych nawyków. Pieniądze wpływają na konto, pieniądze z konta wypływają. Raz tu, raz tam. Jak już jesteśmy przy cytatach mądrych ludzi, to pozwolę sobie jeszcze przytoczyć zdanie Beniamina Franklina:
„Strzeż się drobnych wydatków. Mały przeciek bywa przyczyną zatonięcia wielkiego statku.”
Często sami mamy z tym bardzo duży problem. Nawet człowiek nie wie gdzie i kiedy, a dwie stówy zniknęły. Zły nawyk. Tym gorszy, że chyba dość naturalny. Ponadto bardzo często brak nam jakiegokolwiek planu. Plan jest podstawą. Carpe diem czy YOLO nie są dobrymi hasłami biznesowymi. Nauczmy więc nasze dzieci planować i gospodarować z głową. Jeśli sami mamy z tym problem (może nawet o tym nie wiemy), to podczas takich rozmów z dziećmi i my skorzystamy.
Jak to zrobić? Nic prostszego. Bierzemy kartkę i zastanawiamy się nad źródłem dochodów. Wpisujemy wcześniej zaplanowane i ustalone czynności. Np. wyrzucanie śmieci – 1zł, zrobienie zakupów – 2zł, odkurzenie pokoju – 2zł, może być też kieszonkowe. Spisujemy to i zastanawiamy się ile razy w ciągu miesiąca będzie sposobność do zarobienia. Wynikiem tego zabiegu jest przewidywana kwota jaką dziecko będzie dysponować po miesiącu (czy po tygodniu, jak nam wygodniej). Następną kolumną stanowią wydatki. Złota zasada dzielenia wydatków to: zobowiązania, potrzeby i zachcianki. W przypadku młodszych dzieci mówimy właściwie tylko o zachciankach. Natomiast z wiekiem można, a nawet trzeba scedować na dziecko coraz więcej obowiązków i odpowiedzialności. Zatem, maluch zaplanuje tylko zakup np. gry. Ale starsze dziecko może dysponować większym budżetem, który będzie się wiązał z większą ilością wydatków i obowiązków. Wtedy to dziecko będzie odpowiadać za kupienie sobie np. karty do telefonu, biletu miesięcznego czy lekcji perkusji, których bardzo pragnie. Dziecko dostanie na początku miesiąca sto czy dwieście złotych. Bardzo fajnie – kupa pieniędzy. Ale ma też swoje zobowiązania i potrzeby. Z moich obserwacji (które w żaden sposób nie są podstawą naukową) wynika, że dzieci z taką odpowiedzialnością pierwszy raz stykają się gdy w zasadzie nie są już dziećmi i idą na studia poza domem.
Budżet trzeba zwiększać stopniowo, rozsądnie. Dzięki temu nasz nastolatek będzie świetnie radził sobie z pieniędzmi.
Budżet musi też zawierać cele długoterminowe, czyli te zachcianki. Cele, na które dziecko musi zaoszczędzić. Jeśli ma podsumowane dochody i wydatki, to dobrze wie ile mu zostaje i w jakim czasie odłoży na konkretny cel. Gorzej jeśli po odjęciu wydatków od dochodów nie zostanie mu nic, albo co gorsza wejdzie na minus. Wtedy trzeba zrewidować budżet. Być może ujęte w nim potrzeby wcale nie są potrzebami? A może doładowanie telefonu za 100 zł to przesada i wystarczy 50 zł? A może nawet 29 zł? Czy wyjście do kina to potrzeba czy zachcianka? A popcorn do tego? To są wybory, których dziecko musi nauczyć się podejmować opierając się o racjonalne przesłanki. No ale co zrobić jeśli budżet dalej się nie spina? No cóż, wtedy po prostu trzeba zarobić więcej.
6. wspólnie przeglądajcie rachunki
Zadajcie sobie pytanie: czy moje dzieci wiedzą ile kosztuje życie? Czy wiedzą ile pieniędzy zarabiam? Ile wydajemy na jedzenie? Na paliwo? Na szkołę? Ile wynosi rata kredytu hipotecznego? Nie chcę strzelać, ale chyba większość z nas odpowie, że nie. Nasze dzieci tego nie wiedzą. Dodajmy do tego obrazu wszystkie „magiczne” płatności. Idziemy do sklepu zrobić tygodniowe zakupy spożywcze. Płacimy kartą. Pik, i już. Płacimy za mieszkanie? Zwykle wieczorem, przy komputerze. Klik, i już. Wakacje? No, po prostu są. Wsiadamy w samochód czy samolotu i ziuuu. Czary.
Dzieci muszą być świadome kosztów życia. Muszą być pełnoprawnym członkiem rodziny. To jest część wychowania. Stała i regularna. No i szczera. Wstydzimy się tego, ile zarabiamy czy tego ile wydajemy? Dzieci jadą na tym wózku razem z nami. Nasze decyzje i nasze zachowanie bezpośrednio wpływa na ich życie. Myślę, że warto praktykować np. comiesięczne spotkania budżetowe. Rzut oka na faktury, przychody, koszty, podatki. Musimy rozmawiać, na początku ogólnie, potem coraz bardziej szczegółowo. Mówić o zobowiązaniach, które zaciągnęliśmy. O długach – jeśli takie mamy. Musimy mówić o naszych planach, a jeśli tu nie mamy o czym mówić, to sygnał dla nas, że w naszym finansowym życiu dryfujemy. Musimy opowiedzieć dzieciom o tym, jak oszczędzamy i po co to robimy. To wszystko daje konkretny obraz sytuacji. Dzieci uczą się bardzo szybko, a dzięki temu w przyszłości nie dadzą się zaskoczyć.
Jest też jeszcze inny aspekt wspólnego rozmawiania o finansach. Dzieci czują, że są ważne, że traktujemy je poważnie. To jest dla nich szalenie istotne. Prosty przekaz. Jesteśmy w tej samej drużynie. Strzelamy do tej samej bramki. Mój mały synku, moja mała córeczko – opowiem Wam o ważnych sprawach, bo jesteście dla mnie ważni.
kolejne 6 porad znajdziesz tutaj.
W kolejnym wpisie przedstawię następne sześć porad. Podobnie jak dziś będą to rady konkretne lub dość ogólne. Mogące występować razem lub zamiennie. Mające jednak jeden wspólny cel: nauczyć dzieci oszczędzania i rozsądnego gospodarowania pieniędzmi.
pozdrawiam
Zuch
PS – Mecenat nad tą seria wpisów objął bank PKO Bank Polski. Jednak wszystkie opinie są moje i są subiektywne.