Samolot wylądował bez problemu. Jest 4 nad ranem, wysiadamy. Czekając przy taśmie bagażowej przyglądam się współpasażerom. Sami mężczyźni. Cecha charakterystyczna – wąs. Właściwie to wąs i papieros. Do tego momentu byłem przekonany, że na terenie lotniska palić nie wolno. Cóż, co kraj to obyczaj.
Z lotniska odbierają nas znajomi Polacy. Pakujemy torby i siebie do taksówki jakich jest tu dziesiątki tysięcy. Stara łada na łysych oponach z małą, żółtą tabliczką TAXI. Tutaj prawie każdy kierowca ma taką tabliczkę. Powoli zaczyna się dzień. Z głośnika sączy się zawodzący głos muzyka śpiewającego tradycyjny mugam. Nisko zawieszone słońce oświetla szaro-bury step.
Wjeżdżamy do miasta. Dwa pasy szarej ulicy oddzielone od siebie wysokim krawężnikiem. Mijamy setki piętrowych budynków w kolorze stepu. Czuję się jak w intro do filmu „Helikopter w ogniu”. Chłonę widoki chociaż wiem, że spędzę tu kilka kolejnych miesięcy i jeszcze będę miał czas żeby się napatrzeć. Baku, Azerbejdżan. Przygoda się zaczyna.
(Zdjęcia są na końcu wpisu)
Był rok 2006 – Luty
W Polsce -10 stopni i pół metra śniegu. W Baku kilkanaście stopni na plusie, słońce i silny wiatr od Morza Kaspijskiego. Dobrze pamiętam jak patrzę przez okno oglądałając panoramę miasta z otoczoną wysokim murem ambasadą amerykańską. Cały czas nie mogłem się przyzwyczaić do mojej nowej fryzury. Przed przyjazdem do Azerbejdżany ściąłem dready. Znajomi – Kasia i Łukasz, którzy mieszkali tam w sumie trzy lata, powiedzieli, że i tak jako obcokrajowiec będę wzbudzał zainteresowanie. Dready to już byłaby przesada.
AZERBEJDŻAN – państwo leżące nad Morzem Kaspijskim. Była republika radziecka. Ponownie suwerenna od 1991 roku. Na powierzchni 86 tysięcy km2 (prawie cztery razy mniejszy niż Polska) ma na południu klimat śródziemnomorski, w części centralnej – okolicach Baku – step, a na północy góry Kaukazu. Posiada bardzo bogate źródła ropy naftowej. Graniczy z Rosją, Gruzją, Armenią, Turcją i Iranem. Głowna religia – islam. Stolica – Baku. Najwyższy szczyt Bazardüzü – 4466 m n.p.m.
Do Baku poleciałem razem z moją żoną, wtedy jeszcze narzeczoną. Karolina mieszkała u wspomnianych Kasi i Łukasza, w centrum miasta. Natomiast ja – u azerskiego studenta – Fahriego.
Fahri mieszkał na drugim końcu miasta
Na osiedlu Yeni Guneshli, co znaczy Nowe Słoneczne, ale faktycznie osiedle było tylko słoneczne i cholernie, cholernie wietrzne. Yeni Guneshli, to wielkie blokowisko. W dodatku przedzielone ogromną dziurą, właściwie wąwozem. Za czasów Związku Radzieckiego Rosjanie wybudowali w Baku metro. Podczas pracy nad kolejną nitką ZSRR upadło. Rosyjscy inżynierowie wrócili do domu. Dziurę zostawili.
Rodzice Fahriego – Sevda i Yusif przyjęli mnie bardzo ciepło. Zresztą gościnność, to charakterystyczna cecha Azerów, przekonałem się o tym wielokrotnie. Mówi się, że Polacy są gościnni. Jest to prawda, niewątpliwie, ale gościnność azerska, to prawdziwa gościnność obrazująca przysłowie „gość w domu, Bóg w domu”.
Początkowo czułem się jak dziecko
Dziecko, które wpuszczone do hurtowni zabawek i słodyczy. Zresztą nie tylko początkowo, właściwie to owo uczucie nie opuściło mnie przez cały pobyt. Wszystko mnie interesowało, wszystko mnie ciekawiło, wszystko było nowe i inne. Ot, choćby drzekwa oliwne, które rosną przy chodnikach tak jak nasza jarzębina. Każda wizyta w byle jakim sklepie to było szaleństwo.
Sklepy, sklepiki i bazarki
Uwielbiałem je. Jeśli dobrze pamiętam, to na ulicy Suleyman Rustam był maleńki sklepik z bakaliami, jak z Dicovery Channel. Worki z różnymi orzechami, figami, oliwkami, itp, itd. Właściciel, miły gość, robił sobie obiady na kuchence, pod ladą. Muszę przyznać, że bardzo smaczne.
Często chodziliśmy na targ niedaleko dworca kolejowego. Nawet nie po zakupy, ot tak po prostu, żeby popatrzeć, pooglądać, nasycić się atmosferą.
Polubiłem Baku, jego atmosferę, klimat, ludzi i miejsca
Bardzo często gdzieś siadałem, albo łaziłem bez celu, żeby chłonąć to miasto. Posiedzieć na placu Heydara Aliyeva, mając za plecami salę koncertową im. Heydara Aliyeva, popatrzeć na pomnik Heydara Aliyeva. Iść na grilowaną jagnięcinę do Lahmacuna w Starym Dworcu, czy do CudoPieczki (ЧУДО ПЕЧКА), albo na jakiegoś dunnera sprzedawanego prosto z okna kamiennicy.
Uwielbiałem posiedzieć na promenadzie. Popatrzeć na Morze Kaspijskie i na pola naftowe w tle.
Uwielbiałem Stare Miasto (to Stare Miasto Cezarego Baryki z „Przedwiośnia”), Dziewiczą Baszę, te wszystkie małe uliczki i grube koty. Kamienice zaprojektowane przez polskich architektów zesłanych przez cara, jak żywcem wyrwane z Poznania czy Warszawy, tu sąsiadujące z meczetem i caravan-saray.
Polubiłem poranny ścisk w metrze i wieczorne powroty marszrutkami, pokrzykiwanie na kierowcę „burda sahla” żeby się zatrzymał, bo przystanki były tylko umowne. Rozmowy z taksówkarzami, czy innymi przypadkowymi ludźmi.
Uwielbiałem śniadania u Fahriego, przepyszne powidła figowe jego mamy (sam zeżarłem 10 litrowy słoik), souz na obiad i smażone ziemniaki z chlebem na „lekką” kolację o 23 wieczorem. Mecze UEFA z azerskim komentatorem i bollywood z rosyjskim dubbingiem.
Małą piekarnie, z małym dziadkiem, z wielkim drzewem w środku, z najlepszym na świecie chlebem i innymi bułeczkami, które wszystkie były „ocien wkusne” jak co dzień zapewniał dziadko. Gotowaną soczewicę do piwa i fantastyczny koniak-samogon.
Zakochałem się w Baku
Oczywiście te kilka miesięcy nie siedzieliśmy cały czas w jednym miejscu. Trochę pojeździliśmy, do Gobustanu, czy Sumquait, na BeshBarmaq, czy do Zakataly, no i do Gruzji, bo w sumie blisko było. Ale to już raczej na kolejne wpisy, jeśli będziecie chcieli.
Poniższe zdjęcia są z Baku i najbliższej okolicy. Oczywiście zdjęcia są moje (no chyba, że sam jestem na zdjęciu, wtedy są mojej żony).
pozdrawiam
Zuch
.
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023