Takie rozważanie mam na piątek, naszło mnie jak piłem rano kawę w ogrodzie. Otóż – za szybko wszystko chcemy. Jako społeczeństwo popadliśmy w jakąś chorobę szerokopasmowego światłowodu. Wszystko chcemy już i teraz.
Przypomina mi się komiczna scena z „Wielkich konfliktów” (komediowa seria GF Darwin na Youtube – gorąco polecam) gdy Mickiewicz opieprza Słowackiego tymi słowami:
„Chcesz żeby moje ziomki z Wilna cię dojechały? Tak chcesz żeby to się skończyło? Zniszczę cię, połamię, wypad z baru! Jeden list do Wilna! Jeden list. TRZY TYGODNIE I CIĘ NIE MA!”
Oczywiście żartobliwie, ale coś w tym jest. Zaczęliśmy (to trwa już od lat) bardzo się śpieszyć. Ciągle gdzieś biegniemy, jesteśmy zalatani, ale w sumie nic nie robimy. Jak chomik w kółku. Pędzi, ale nigdzie nie dobiega.
Jak chomiki
My trochę jak ten chomik, pędzimy, mkniemy przez życie wymyślając coraz to nowe potrzeby, pragnąć – i to pragnąć natychmiast – coraz to nowych rzeczy. Chcemy żeby wszystko się ułożyło już teraz. Chcemy żeby nasza kariera była rozhulana już teraz, od razu. Chcemy żeby nasz związek był pełen żaru i miłości, tak o! Od razu, sam z siebie, klick i już. Chcemy żeby nasze dzieci przyprawiały innych rodziców o niebezpieczne pulsowanie żyłki zazdrości. Chcemy, teraz, już.
Cieżko dziś pomyśleć, że coś co chce wymaga roku pracy. Dwóch lat. Dekady.
Chciałem tego od dawna
Wracając do mojej porannej kawy – chciałem tego od dawna. Chciałem móc przed pracą usiąść spokojnie, wypić kawę w ciszy, popatrzeć na drzewa, pogłaskać psa, pomodlić się. Taki wolny start oprogramowania mojego umysłu. Chciałem tego od dawna. Zwłaszcza w latach gdy wstawałem rano, o wiele za wcześnie jak na mój gust, wiozłem Szyma do przedszkola, leciałem z wywieszonym ozorem do pracy, niedojadałem, albo jadłem jakieś gówna zapijając szóstą kawą, leciałem do domu, a wieczorami i po nocach próbowałem zrobić coś swojego. Nie było lekko, bo wiecie – ja jestem człowiek z nikąd. A w zasadzie skądś, z komunistycznego blokowiska pełnego „nie chce mi się” i „nie uda mi się”.
Tu i teraz, natychmiast
To był czas kiedy chciałem mieć to wszystko tu i teraz, chciałem mieć swoją firmę, chciałem pracować w domu (wtedy jeszcze w mieszkaniu, bo aż tak daleko chyba marzeniami nie wybiegałem), chciałem spokojnie, bez poganiania zaczynać pracę. Pracę taką jaką lubię z ludźmi, z którymi chcę pracować. Chciałem w końcu prowadzić z dziećmi dyskusję na poziomie. Poziomie powiedzmy sporu o najlepszy album z dorobku Pink Floyd, a nie czy tata Świnka trafi w kałużę (zastanawiając się przy tym jak ciężko upośledzony umysłowo jest tata Świnka). Chciałem mieć małżeństwo, w którym będę czuł się kochany i bezpieczny. No dobra, to ostatnie to akurat miałem i mam – tylko z coraz większą mocą – po dzień dzisiejszy.
Frustracja
Chciałem teraz, chciałem już. Frustrowało mnie to, że nie mam. Frustrowało mnie to, że tacy np. o, Niemcy zachodni, mają więcej choć pracują mniej.
Na szczęście przyszło do mnie opamiętanie. Na pewno duży wpływ miała na mnie lektura Księgi Koheleta. Dla niewtajemniczonych jest to jedna ze starotestamentowych ksiąg Biblii – gorąco polecam, bez względu na to czy jesteś osobą wierzącą czy nie. To naprawdę fajny kawałek filozofii egzystencjalnej.
Czas zwolnić
Dzięki Bogu uspokoiłem się, zwolniłem. Zacząłem patrzeć w perspektywie kilku lat. To pomogło przetrwać mi ostatnie 4 lata. Rok budowania domu – który był ciężki i wyczerpujący. Był jednak przedsmakiem kolejnego roku – roku przeprowadzki, wykończeniówki i narodzin Adasia. Ten rok przeciągnął mnie ryjem po żwirze. Kolejne dwa lata były łączeniem opieki nad maluchem, rozwijania firmy, prowadzenia bloga i pracy na uczelni, a także udziału w kilku innych projektach.
Gdzie jest meta
Ale wtedy, już te cztery lata temu, wiedziałem, że „chcę tu i teraz, natychmiast” to tak się nie da. Założyłem, że moje życie przez najbliższe 4 lata nie będzie płynęło wartkim potokiem. Założyłem, że te 4 lata to będzie raczej próba przeniesienia w rękach 10 kg pyrek gdy te z pod spodu zaczynają wylatywać. To nie sprawiło oczywiście, że wszystko poszło gładko. Co to to nie. Ale to sprawiło, że gdy wykończony kładłem się spać, to widziałem metę tego naszego Survival Race.
Nowy etap
Teraz zaczynam nowy etap. Adaś poszedł do przedszkola. Ja pracuję w normalnych godzinach. Pierwszy raz od lat. Rano piję kawę bez pośpiechu. Startuje w swoim tempie. Robię sobie przerwę i idę na spacer z psem. Zajęło mi to prawie 13 lat mojej kariery zawodowej i dokładnie 38 lat życia (bo urodziny miałem 29 sierpnia).
Krótko mówiąc: nie chcij tu i teraz i natychmiast. Tu i teraz pracuj i nie poddawaj się. Ale metę ustaw tam gdzie być powinna: za rok, za dwa, za pięć.
pozdrawiam
ZUCH
- Kotełki – gra logiczna - 31/03/2025
- Małżeństwo, to codzienność. Czasem piękna i lekka, czasem trudna i wymagająca. - 21/02/2025
- Miód – złoto, które warto mieć w domu (i w kubku kawy!) - 21/02/2025