Nie lubię poznańskiej zimy z kilku powodów. Po pierwsze wychowałam się na Podlasiu tuż przy wschodniej granicy, gdzie zima oznaczała śnieg, mróz i słońce od listopada do marca. Nawet przy największych mrozach, od których zamarzało nam wszystko w nosie, spędzaliśmy dużą część dnia na podwórku jeżdżąc na sankach czy ślizgając się. Nasze boiska szkolne pan woźny zamieniał w lodowiska i po szkole zostawaliśmy dłużej, żeby pojeździć na łyżwach albo po prostu na butach. Po przeprowadzce na studia do Poznania odkryłam, że listopadowa plucha może się ciągnąć przez pięć miesięcy, a zimą można ani razu nie wyjść, żeby pojeździć na sankach, bo po prostu jest za mało śniegu. Nie lubię narzekać, ale taka pogoda ma rzeczywiście realny wpływ na moje samopoczucie, zwłaszcza że jestem osobą aktywną i lubiącą spędzać czas na zewnątrz. Drugi powód to poranne wstawanie w ciemnościach i wracanie do domu w ciemnościach. Każdego dnia zaczynam pracę o ósmej rano i oznacza to jak dla mnie wstawanie w nocy, ponieważ o 6:30 panuje na zewnątrz nieprzenikniona ciemność. Przez większość roku pobudki nie stanowią dla mnie problemu, ale w momencie, kiedy wychodząc z domu nie widzę świtu to mam ochotę zwinąć się w kołdrę i nie wychodzić z niej do marca. Trzeci powód to zimno 🙂 Ale nie takie jakie pamiętam z dzieciństwa – rześki mróz, który dodawał energii. Chodzi mi o specyficzną mieszankę wilgoci i temperatury oscylującej wokół zera. Taka zimna łapa, która wdziera się pod ubranie i sprawia, że trzęsiesz się mimo ciepłego ubrania. Okropnie tego nie lubię. Dodałabym jeszcze jako czwarty czynnik choroby, które w tym czasie szaleją w mieście. Niektóre rodziny wpadają w kocioł nieustannych infekcji, bywa że zimą u mnie w szkole nie ma połowy pracowników i uczniów. Na szczęście ten czynnik nie dotyczy naszej rodziny, praktycznie nie chorujemy i poza jednym przeziębieniem w roku łapanym w różnym czasie, nie odnotowujemy żadnych chorób.
Powyższe czynniki sprawiają, że w okolicach lutego wielu z nas jest wykończonych i zdołowanych przeprawą przez miejską zimę. U mnie w tym roku do całości zmęczenia dołożyły się jeszcze dwa istotne czynniki: bardzo duża ilość pracy związana ze zmianą stanowiska i początek ciąży, który ku mojemu zaskoczeniu okazał się trudniejszy niż się spodziewałam. Poprzednie ciąże czułam się świetnie, prawie nie doświadczyłam żadnych dolegliwości, pracowałam na uczelni praktycznie do samego porodu. Trzecia ciąża, na którą się świadomie zdecydowałam mając z tyłu głowy pozytywne wspomnienia z poprzednich dwóch, okazała się fizycznie najtrudniejsza głównie za sprawą problemów żołądkowych. W zasadzie od połowy listopada do początku stycznia nie byłam w stanie jeść i normalnie funkcjonować. Udało mi się pracować przez kilka godzin dziennie, ale chyba tylko dlatego, że Maciek całkowicie przejął obsługę kuchni i dzieci i że mogłam sobie pozwolić na spanie przez kilkanaście godzin na dobę. Po powrocie z pracy przez resztę dnia leżałam i marzyłam o tym, by móc normalnie zjeść posiłek 🙂 Na szczęście wraz z końcem trzeciego miesiąca ciąży dolegliwości całkowicie minęły, ale zostało poczucie zmęczenia po okresie zmagania się z własnym żołądkiem.
W tym roku mieliśmy więc dodatkową motywację do podjęcia decyzji o zimowym wyjeździe. Jednak nawet bez tych dodatkowych czynników uważam, że rodzinny wyjazd zimą jest niezwykle ważny i zaczęliśmy praktykować ten zwyczaj od trzech lat. Dlaczego? Tak jak napisałam – potrzebujemy jako pracownicy i mieszkańcy miast wyrwania się z codziennej rutyny i po prostu zwyczajnie zmiany miejsca. To już wystarczy, by nasz mózg odetchnął od zwyczajowej aktywności, nawet jeśli wyrwiemy się tylko na kilka dni. Musimy się odciąć od maili, deadlinów i wszelkich atrybutów pracowniczych. To sprawi, że się zregenerujemy i odpoczniemy. My na tych kilka dni wyrzucamy z naszej aktywności pracę, co sprawia, że odświeżeni z chęcią do niej wracamy.
Jednak najważniejszym dla mnie czynnikiem jest to, że rodzinne wyjazdy to czas budowania relacji i więzi z rodziną, w szczególności z dziećmi. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby takie okazje zdarzały się tylko raz w roku w wakacje. Dzieci bardzo potrzebują takiego intensywnego przebywania z nami 24 godziny na dobę. Jeśli z góry nie wygospodarujemy na to czasu i miejsca, nie wypracujemy zwyczaju wspólnych wyjazdów także zimą, pilniejsze sprawy z pewnością przeważą. Codzienność w wielu rodzinach to pośpiech i mijanie się w biegu, wyjazd daje nam okazję do takiego zwyczajnego i spokojnego bycia razem, poznawania swoich słabości i wspólnego przeżywania radości. Jest to bezcenne i przynosi niesamowite owoce po powrocie. Pielęgnowanie relacji poprzez wspólny czas razem to najlepsza rzecz jaką możemy dać naszej rodzinie.
Taka ważna osobista uwaga: nie popieram wyjazdów, które dzielą rodzinę, co ostatnio stało się modą widoczną i w ciepłych krajach i na stokach narciarskich i w polskich hotelach. Trudno o lepszy dowód do jakiego stopnia dzisiejsza kultura dzieli rodziny skoro nawet rodzinne wyjazdy zostają często podporządkowane koncepcji przebywania dzieci z dziećmi, a dorosłych z dorosłymi. Wyjazd staje się dla rodziców okazją do odpoczęcia od swoich potomków, które znudzone siedzą cały dzień podczas zajęć z hotelowym animatorem. Żadne nawet najbardziej fantastyczne animacje nie będą dla naszych dzieci tak atrakcyjne, jak czas spędzony z nami. Im częściej będziemy robić sobie takie odpoczynek, tym słabsze więzi będziemy mieli z naszymi dziećmi. Ironia polega na tym, że po powrocie takie dzieci będą nam sprawiały więcej kłopotów, będziemy więc chcieli częściej od nich odpoczywać. Z czasem oddalimy się od siebie na tyle, że nawet krótki wspólnie spędzony czas będzie męczył całą rodzinę. Oczywiście chciałam tu dodać, że nie chodzi mi o 2-3 godzinną dziecięcą zabawę czy z animatorem czy z instruktorem narciarskim, mówię o kompleksowym i prawie całodniowym przebywaniu dzieci oddzielnie od rodziców. Taką ofertę zaobserwowałam podczas praktycznie każdego z naszych wyjazdów – można było dzieci “oddać” na cały dzień pod opiekę animatora i na luzie spędzić dzień na leżaku. Jest to kuszące dla każdego rodzica, ale wiąże się z konkretnymi konsekwencjami w późniejszym czasie.
Ważnym aspektem zimowych wyjazdów jest znalezienie odpowiedniego miejsca. To naprawdę nie musi być Teneryfa czy alpejskie stoki, co więcej to nawet nie musi być Szczyrk czy Zieleniec. Powiem więcej – można z ferii na Kanarach wrócić bardziej zmęczonym niż z kilkudniowego pobytu w gospodarstwie agroturystycznym w Wielkopolsce. Odpoczynek nie zależy od luksusu, choć tak wmawiają nam turystyczne foldery, ale od relacji z ludźmi, z którymi odpoczywamy. Wiele pięknych rodzinnych zdjęć na narciarskich stokach, które widzimy na fb czy instagramie to tylko pokazówka, za którą mogą się kryć kłótnie i niechęć do przebywania ze sobą. Reasumując – nie zrażajmy się budżetem i poszukajmy miejsca na miarę naszych możliwości, bo ostatecznie liczy się sam fakt wyjazdu. My staramy się zawsze przeznaczyć jakieś oszczędności na ten cel, bo zauważyliśmy jak bardzo jest to ważne dla naszej rodziny. Nawet teraz gdy nasz budżet jest mocno ograniczony przez budowę domu zrezygnowaliśmy z innych wydatków, by móc wyjechać na parę dni.
Po określeniu wysokości budżetu możemy wspólnie z dziećmi rozważyć opcje wyjazdowe. Dwukrotnie wybraliśmy góry, do czego mocno przyczyniła się moja tęsknota za śniegiem i wracaliśmy bardzo zadowoleni. Mamy w Polsce ogromną ilość miejsc noclegowych na południu i wiele pięknych tras górskich. My byliśmy zarówno w Zieleńcu (większe koszta), jak i w Bielicach – w małej wiosce tuż przy granicy w przyjemnym gospodarstwie agroturystycznym (małe koszta). I tu i tu czas spędzaliśmy głównie na sankach i spacerach, niewielką jego część przeznaczając na naukę jazdy na nartach (głównie dzieci). Sprzęt pożyczyliśmy od znajomych, więc koszta opłacenia zjazdów na oślej łączce były niewielkie.
W tym roku ze względu na ciążę góry odpadły w przedbiegach. Nie uśmiechało mi się stanie w śniegu i patrzenie jak moje dzieciaki szaleją na sankach, no i poza tym góry zimą są mocno urazowe ze względu na poślizgi. Wybraliśmy wyjazd nad polskie morze i po ustaleniu naszych możliwości finansowych zaczęliśmy wspólnie szukać dobrego hotelu. Dla naszych dzieciaków priorytetem był basen. Obydwoje uwielbiają do granic obłędu zabawy w wodzie, są też bardzo aktywni, więc basen jest dla nich niezwykle atrakcyjny. Również dla mnie pływanie było najlepszą formą odpoczynku, więc w tym punkcie wszyscy się zgadzaliśmy. Wybraliśmy hotel Imperiall Medi&Spa w Sianożętach (ach te polskie nazwy hotelowe – masakra) i to był bardzo dobry wybór. Nie jest to żaden product placement, nikt tam nas nie zaprosił, ale mogę śmiało polecić to miejsce. Skorzystaliśmy z promocji na booking.com i dzięki temu zmieściliśmy się w założonym budżecie. Atutem hotelu był naprawdę fajny i pusty basen (kilkukrotnie byliśmy na nim sami!) z dwiema zjeżdżalniami i dwiema wannami z jacuzzi. W wyposażeniu były też sauny, tężnia solna, duża sala zabaw dla dzieci (graliśmy tam w planszówki) i sala gimnastyczna z boiskiem do gry w piłkę. Można się było wyszaleć bez wychodzenia z hotelu, ale i tak codziennie spacerowaliśmy puściutkimi plażami zbierając muszle i kamyki. Wszędzie cisza i spokój, kojący szum morza, bardzo mało ludzi zarówno w hotelu, jak i na plaży. W hotelu były także animacje dla dzieci w pakiecie, ale tak jak wspomniałam korzystaliśmy z nich tylko incydentalnie. Dzieciaki chętnie dołączały do zajęć ruchowych – olimpiady wodnej, konkursu tańca czy aquaerobiku. Szalały po kilkanaście godzin na dobę, chyba były bardziej aktywne nad morzem niż podczas wyjazdów narciarskich. My również wróciliśmy wypoczęci i zrelaksowani i mimo tak intensywnego czasu razem, co wiązało się nierzadko z koniecznością zmierzenia się z charakterem naszych dzieci i naszym, czujemy, że zbliżyliśmy się do siebie jeszcze bardziej.
Podsumowując niniejszy wpis – chciałam was zachęcić do zrobienia sobie rodzinnej pauzy w tym zimowym czasie. Naprawdę warto bez względu na budżet podjąć wysiłek planowania wyjazdu i spędzenia wspólnie chociaż kilku dni, również w tej niezbyt atrakcyjnej pogodowo porze roku. Zobaczycie jak bardzo to was odświeży i zaowocuje pogłębieniem więzi oraz zmniejszy dystans, jaki często się rodzi podczas pracowniczo-szkolnej codzienności.
pozdrawiam
Karolina
Fajne? Daj lajka i zostaw komentarz