Nasze dzieci nas nie znają. My nie znamy naszych dzieci. Ok, dość ostra teza. Pierwszy odruch – co za bzdura! Ale zastanówmy się razem, bo ja ostatnio o tym trochę myślę.
Kiedy w naszym życiu pojawiają się dzieci – zwykle w formie różowego, wrzeszczącego burrito – to właśnie my, rodzice, jesteśmy całym ich światem, a one naszym. Tak wygląda pierwsze kilka lat życia. Choć już na etapie przedszkola okazuje się, że zaczynamy mieć braki w wiedzy dotyczącej życia naszych dzieci.
Nie są to jakieś gigantyczne braki, ale w zależności od sytuacji nie znamy np. wszystkich imion koleżanek i kolegów z przedszkola, albo wszystkich imion kucyków Pony. Z czasem coraz więcej rzeczy „się okazuje”. Dziecko zaczyna mieć coraz bogatszy świat, swój własny świat. Oczywiście cały czas odgrywamy w nim absolutnie dominującą rolę.
Ale czas leci
Dziecko idzie do szkoły, swoich spraw ma coraz więcej, jest coraz bardziej samodzielne. Coraz więcej czasu spędza bez nas. Ale to i my coraz więcej czasu spędzamy bez dzieci.
Kluczem jest komunikacja
Żebym mógł zareagować na problem, muszę o nim wiedzieć. Przy maluszku wszystkie jego problemy są widoczne, są na wyciągnięcie ręki. Ale im dziecko starsze, tym więcej rozterek i problemów ma miejsce poza zasięgiem naszego wzroku. Nie jesteśmy w stanie dostrzec coraz większej ilości rzeczy, bo i dzieci są coraz lepsze w ich ukrywaniu.
To nie jest afera z łopatką w piaskownicy, że nasz dwu, trzylatek biegnie do nas z płaczem, że jakieś dziecko my łopatkę podebrało. Z wiekiem pojawiają się problemy w relacjach, kłótnie, sprzeczki, kompleksy, a z czasem i miłostki. Dzieci przestają ze wszystkim do nas lecieć.
Naturalna kolej rzeczy?
Hmm… powiedziałbym, że powszechna, a nie naturalna. To, że coś występuje nagminnie nie oznacza, że tak powinno być.
Mój najstarszy syn skończył jedenaście lat. Technicznie rzecz biorąc jest nastolatkiem, choć do okresu dojrzewania z całym swoim inwentarzem problemów mamy jeszcze trochę czasu. Ale tylko trochę. Czas leci tak szybko. Kurcze, kiedy minęło to jedenaście lat???
Z wychowywaniem dzieci jest jak ze sterowaniem statkiem
Statkiem albo pontonem na wezbranej rzece: odpowiednie manewry musimy rozpocząć z wyprzedzeniem, inaczej wpakujemy się na skały.
Gdy rozmawiam z nastolatkami, gdy rozmawiam z ludźmi – pedagogami, psychologami – którzy z nastolatkami pracują, wyłania się obraz bardzo samotnej młodzieży. Oni nie mają się komu zwierzyć. Nie rozmawiają z rodzicami, rodzice nie rozmawiają z nimi. Ok, mówią do siebie, wydają polecenia, coś odburkną, ale to nie jest rozmowa.
Ślepy prowadzi ślepego
Jedynymi powiernikami są rówieśnicy, którzy sami mają dokładnie takie same, albo i większe problemy. Ślepy prowadzi ślepego. W dodatku oboje są święcie przekonani, że wszyscy inni nie mają racji.
Czego chcemy dla naszych dzieci?
Zastanówmy się tak szczerze, przypomnijmy sobie nas samych z tego trudnego okresu życia. Nie rozmawialiśmy z rodzicami, nie zwierzaliśmy im się, nie pytaliśmy o radę. Nasze życie było przed nimi zamknięte (ich przed nami również). Podsumujmy to sobie i odpowiedzmy na pytanie: czy chcemy żeby nasze dzieci przechodziły okres dojrzewania w taki właśnie sposób? Samotnie, bez mentora?
Co niektórzy mogą stwierdzić, że nie róbmy sobie jaj, nie rozczulajmy się, bo my to przeszliśmy i żyjemy i nic nam nie jest. Ale czy na pewno nic nam nie jest? Czy przeszliśmy ten czas bez ran na duszy? Czy na pewno nie da się tego przeżyć lepiej? Radośniej? Szczęśliwiej? Mądrzej?
Rodzic – mentor
Ja uważam, że można, a nawet trzeba zrobić to inaczej. To my – rodzice – jesteśmy od tego, żeby przeprowadzić nasze dzieci przez każdy trudny czas, aż naprawdę dorosną. Bo piętnasto, czy szesnastolatek dorosły nie jest.
Tak jak wspomniałem: kluczem jest komunikacja. Musimy rozmawiać. Regularnie i głęboko. „Sprzątnij pokój” to nie jest rozmowa.
Powiem Wam jak ja to robię
Może Was zainspiruję, a może coś jeszcze mi podpowiecie. Bo ja wszystkich rozumów nie zjadłem. Cały czas się uczę, bo chcę być najlepszym rodzicem dla moich dzieci.
Zatem: zauważyłem, że zwykle dzieci nie wiele wiedzą o rodzicach. Tak ogólnie i też bardziej wnikliwie. Nie wiedzą jakie mamy problemy, z czym się zmagamy, co nas bawi i co sprawiło nam radość. Jakie mamy marzenia, co robimy żeby je spełnić. Jakimi byliśmy nastolatkami, co nas wtedy motywowało, co nas przerażało. Jakie błędy popełniliśmy, jakich zranień doznaliśmy, ale też jakich sami przysporzyliśmy innym. Dzieci jako tako znają nas w tym krótkim wyrywku kilku ostatnich lat naszego życia.
My też tracimy bliskość z dziećmi, które dorastają. Ich świat jest coraz większy i pełniejszy. Coraz więcej w nim zdarzeń, wyzwań, ludzi.
Święty czas
Założyliśmy więc z żoną taki hmm… święty czas – w sensie, że nienaruszalny. Taki zaplanowany i powtarzany regularnie każdego dnia, a w zasadzie każdego wieczora. Oczywiście staramy się spędzać wspólnie jak najwiecej czasu, ale różnie to bywa – a ten wieczór nie słucha wymówek.
Od lat wieczorami czytam dzieciom książki, mimo tego, że od lat już czytają płynnie. Bardzo lubią ten wspólny czas, bo czytamy książki nie rzadko ponad ich wiek. Mam nad tym kontrolę, coś tam mogę pominąć, ale przede wszystkim mogę wyjaśnić.
Ale najważniejsza rzecz dzieje się później. Przed samym snem jeszcze chwilę gadamy. Sam na sam, na przemian. Jeden wieczór ja z Szymem, a żona z Hanią. Kolejnego wieczoru na odwrót.
Dzieci chcą rozmawiać
Mamy tę chwilkę, gdy dzieci są już w łóżkach, są wyciszone. Wtedy pojawia się pytanie, albo kilka. Co ciekawe w przeważającej większości przypadków to wychodzi od dzieci. One chcą z rozmawiać z rodzicam, tylko często rodzice nie dają im dobrej okazji.
Szymo pyta:
– Tato, jaka była najfajniejsza rzecz jaka Cię dziś spotkała?
– Czy coś Cię dziś zasmuciło, albo zdenerwowało?
– Co w pracy? Jakiś fajny projekt robisz?
itp, itd. Te pytania są w nim. Ważne jest też to, że te pytania mają dwie rzeczy na celu: pierwsza, oczywista – moja odpowiedź. Ale jest jeszcze druga sprawa, chyba o wiele ważniejsza: on zadaje pytania na które sam chce odpowiedzieć. Może nie świadomie, może świadomie, ale podsuwa tak zagadnienia, które są dla niego ważne. Bo oczywiście gdy już odpowie, to zadaje mu to samo pytanie.
Najważniejsza jest szczerość
Staram się być bardzo szczery, nawet, a może zwłaszcza, gdy mówię o tym z czym się zmagam, czego się boję, czego się wstydzę, itp.
Dajemy sobie okazję do tego żeby się poznać. Takie rozmowy prawie zawsze mają jakieś dygresje, a te dygresje kolejne dygresje.
Nie ma głupich tematów
Bardzo ważna rzecz, to – uczulam – przyjmowanie wszystkiego co mówią dzieci jako sprawy istotne. Nawet jeśli trzeci, czy czwarty dzień z rzędu powraca temat gry wideo, która akurat nam się nie podoba (w sensie, nie że jest zła, tylko nas po prostu nudzi). To jest czas kiedy zamieniamy się w słuch. W tych pozornych bzdurach, kryje się sporo ważnych rzeczy.
Pytania, które sobie nawzajem zadajecie powinny być raczej konkretne. Pytanie „jak ci minął dzień?” jest zbyt rozległe. Cholernie ciężko na nie odpowiedzieć, więc zwykle pada: „ok”, albo „normalnie”.
Można popytać o marzenia, wspomnienia, itp itd. Świetnym źródłem pytań jest gra rodzinna Pytaki.
Modlitwa
U mnie w domu po tej rozmowie mamy jeszcze jeden, wyższy poziom intymności w rozmowie: modlitwa. Jesteśmy wierzącymi ewangelicznymi chrześcijanami. Dla nas modlitwa jest rozmową płynącą prosto z serca. Ta chwila wspólnej modlitwy jest absolutnie fantastyczna. To taka chwila kiedy naprawdę otwieramy się przed sobą nawzajem.
Jestem głęboko przekonany, że te wszystkie wieczory przyniosą za kilka lat efekt. To znaczy one już przynoszą efekty, ale chodzi mi o ten okres sztormu jakim jest dojrzewanie. Tym oczekiwanym efektem będzie, to że to ja – wtedy czterdziestoletni, dojrzały mężczyzna – będę powiernikiem problemów moich dzieci. Bo problemy się pojawią, ale razem będziemy silni, razem będziemy mądrzy.
pozdrawiam
ZUCH
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023