Jako dziecko nienawidziłem sprzątać. Jako dorosły nadal tego nie cierpię. Różnica jest taka, że dziś rozumiem, że nie mam wyjścia i się nie buntuje. Niektórzy nazywają to dorosłością, niech i tak będzie. Ale skoro sam tego nie lubiłem to dlaczego każę sprzątać swoim dzieciom?
Jest kilka powodów, które są wynikiem moim przemyśleń i przekonań, a nawet istnieją badania z Harvardu, które potwierdzają moją tezę. O badaniach przeczytałem dopiero niedawno, więc zostawię je na koniec.
Rodzina to dobro wspólne
Wszyscy, i ja i żona i dzieci jesteśmy częścią rodziny. Nikt nie jest tu księciem, ale też nikt nie jest tu chłopem pańszczyźnianym. W miarę możliwości, każdy dostaje jakieś zadania do wykonania dla – jak to się ładnie mówi – wspólnego dobra. Zatem nie ma opcji, że cotygodniowe porządki mogą kogoś ominąć tylko dlatego, że jest dzieckiem albo tylko dlatego (co niestety jest dość powszechną patologią), że jest facetem.
Nie ma tak. Wszyscy tu mieszkamy, wszyscy bałaganimy, więc i wszyscy sprzątamy. To buduje poczucie przynależności. W tym wszystkim najważniejszy jest zdrowy rozsądek i dobieranie prac odpowiednich do wieku dziecka. Gdy dzieci były malutkie to oczywiście nie myły kibla detergentem, ale dostawały np. małą szmateczkę i ścierały kurze u siebie w pokoju, czy układały zabawki. To ścieranie to tak trochę dla picu było, ale było. Z wiekiem zakres działań jest coraz większy. Dziś (dzieci mają 9 i 6 lat) m.in. odkurzają swój pokój, wycierają półki, segregują pranie i sprzątają klatkę świnki morskiej.
Nauka nawyków
Zjadłeś kolację – zmyj talerz. Często muszę potem poprawić (i wytrzeć z wody połowę kuchni), ale liczy się wyrabianie nawyków. Będąc studentem zbyt często doświadczałem piętrzących się stosów brudnych naczyń. U mnie w domu tego nie ma, nigdy. Nie jestem pedantem, ale organicznego syfu nie lubię. Najłatwiej jest talerz zostawić na stole. Zmyć go czy włożyć do zmywarki już nieco trudniej i wymaga to wyrobienia nawyku. Jeśli ta czynność jest obowiązkowa od małego, to później wykonuje się ją automatycznie.
Jesteś ważny
Ten punkt wiąże się z punktem pierwszym, bo granie w jednej drużynie pokazuje dzieciom, że traktujemy je poważnie. Nie wszystkim dzieciom się chce pracować, bo często z natury jesteśmy leniwi – tak jest łatwiej (do czasu gdy mamy kogoś kto odwali robotę za nas). Jednak jest to powód do rozmów, do wprowadzenia dzieci w ważne sprawy i wytłumaczenie im czym jest rodzina i że są ważną jej częścią. Pamiętajmy, że dzieci są tu nowe i muszą się wszystkiego nauczyć.
Szacunek do pracy
Dzieci nie mają szacunku do pracy, bo po prostu nie wiedzą ile wysiłku to kosztuje. No bo skąd mają wiedzieć? Muszą się tego nauczyć. A najlepiej uczy się przez praktykę. Czytałem gdzieś (zabijcie, ale nie pamiętam co to były za badania), że dzieci nie mają szacunku do rodziców odwalających wszystko za nie. Wiecie o co chodzi: jest sobie mama, która robi wszystko, sprząta, pierze, gotuje, ceruje, układa, przekłada, itp., itd. Ona – w oczach dziecka – nie jest kochającą i poświęcającą się matką. Jest służącą. Żeby zrozumieć czyjeś poświęcenie, trzeba zrozumieć co ta osoba poświęca. A żeby to zrozumieć, trzeba samemu to poczuć.
Samodzielność
Zaczynamy od udawanego ścierania kurzy. Przechodzimy z czasem do prawdziwego odkurzania, wyrzucania śmieci, robienia prania i jego segregowania. Z wiekiem dochodzą zakupy czy przygotowanie posiłku. Kiedyś dzieciaki pójdą na studia, założą rodzinę i te wszystkie rzeczy będą miały wielki wpływ na komfort ich życia (a także życia ich małżonków i dzieci)
Szkoła charakteru
Banalne powiedzonko mówi, że żeby powstał diament, to potrzebne jest ogromne ciśnienie. Czy jakoś tak… W każdym razie chodzi o to, że jeśli będziemy usuwać wszystkie problemy i wyzwania z drogi dzieci, to wychowamy gelejze co w wieku 15 czy 20 lat nie będzie sobie umiała ukroić kawałka chleba. Mamy w języku polskim piękne słowo – niezłomny. I ja bym chciał, żeby moje dzieci takie były. Żeby widząc problem starały się go rozwiązać, pokonać, a nie żeby uciekały! Charakter wyrabia się przez lata i składa się na to wiele małych rzeczy, np. właśnie prace domowe.
Ale uwaga: zachęcaj, nie terroryzuj
W tym wszystkim jest duże niebezpieczeństwo wprowadzenia w domu terroru. Na to trzeba uważać. Ja jestem zwolennikiem uczenia przez przykład. Biorę czynny udział w pracach domowych, dzięki temu zawsze mogę powiedzieć: rób to ze mną, a nie rób to za mnie. Staram się zachęcać, choć czasami trzeba nakazać. Jednak wszystko w duchu miłości, tłumacząc dlaczego jest to ważne, dlaczego trzeba pracować. Pracowitość jest dobra. Nawet Paweł w drugim liście do Tesaloniczan pisze tak: „Kto nie chce pracować, niech też nie je!”. Ja właśnie mam taki protestancki etos pracy.
Nie zawsze jest łatwo, ale zawsze warto. Małymi krokami, spokojnie, w radości. Dziś np. byłem z synkiem na budowie i porządkowaliśmy ogród. Styraliśmy się, ale było fajnie. Zrobiliśmy ognisko, przekopałem kawał ziemi, Szymo zbierał gałęzie. Przed chwilą (piszę ten tekst wieczorem) przyszedł do mnie i ni z tego ni z owego przytulił się i powiedział: dzięki tato za fajny dzień. Kurczę, przecież my dziś zasuwaliśmy na budowie! To jest super, bo widzę efekt lat wychowania w jednym spójnym duchu.
Na Harvardzie zbadali
Na koniec jeszcze o badaniach, o których wspomniałem na wstępie. Wynika z nich, że dzieci, które są angażowane w obowiązki domowe odnoszą więcej sukcesów w życiu zawodowym. Wykonywanie tych obowiązków ma wielki wpływ na ich późniejszą etykę pracy. Dobre nawyki ułatwiają życie na tyle, że wpływa to na ogólne poczucie szczęścia w dorosłym życiu. Co ważne – im szybciej zaczną, tym lepiej.
Pozdrawiam
Zuch
Fajne? Zostaw lajka, komentarz i podziel się tekstem z innymi.
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023