Za mało zarabiasz, za dużo zarabiasz, za mało wydajesz, za dużo wydajesz, za mało kontrolujesz, za dużo kontrolujesz. Spora część par pokłóciła się o przynajmniej jeden z tych powodów.
Tak jak kryptonit osłabiał Supermana, tak problemy finansowe mogą pokonać każdy związek. Przy czym warto mieć na uwadze, że problemy finansowe to nie tylko brak pieniędzy. To o wiele bardziej rozległe pole minowe dla naszej relacji.
Można pokłócić się o wszystko
Wiadomo, że jak się chce, to można pokłócić się o wszystko i nawet jak się nie chce kłócić, to i tak coś się znajdzie, a wtedy sprzeczka może być naprawdę nieprzyjemna. W moim odczuciu jednym z takich tematów są właśnie finanse. Wynika to pewnie z tego, że są one tak ważne w naszym życiu, bo ich stan i jakość panowania nad nimi bezpośrednio wpływa na całą rodzinę.
To nas kształtuje
Dodatkowo finanse są czymś co wielu z nas traktuje bardzo osobiście, wręcz jak jedyną rzecz, która o nas świadczy. I proszę nie krzywcie się, nie prychajcie dumnie, że „ja jestem ponad to”. Jeśli faktycznie, to fajnie, pomóż innym to przepracować. Ale najprawdopodobniej jest tak, że Tobie się tylko wydaje, że pieniądze nie definiują wielu rzeczy w Twoim życiu łącznie z Twoją osobą.
Wiecie, chodzi o szczerość z samym sobą. Dobry rachunek sumienia. Pamiętajcie, że wróg, którego rozpoznamy jest łatwiejszy do pokonania niż ten, który atakuje z ukrycia i od tyłu.
Nasza droga
Przez 12 lat mojego małżeństwa (stan na rok 2018) i jeszcze kilka lat „chodzenia” ze sobą, przeżyliśmy z Karoliną kilka statutów finansowych. Poznaliśmy się jeszcze w liceum, więc nasz związek zaczął się od zarobków pt. „co łaska rodziców”. Powiedzmy sobie wprost – nasze kieszonkowe, nawet połączone, było raczej śmieszne.
Później były studia, a pieniędzy cały czas nie było. Parę razy udało mi się coś dorobić i wszystko co zarobiłem to musiałem (w sensie naprawdę musiałem) wydać na garderobę. Pamiętam, że już wtedy zdarzało się nam posprzeczać o marzenia związane z karierą i o to ile można poświęcić z życia i związku dla zarabiania pieniędzy. Tu muszę wspomnieć, że generalnie to ja byłem stroną deklarującą przyszłe poświęcenie relacji dla pracy (której jeszcze nawet nie miałem). Cóż, ludzie się zmieniają.
Po studiach przyszły pierwsze prace, ale też małżeństwo i pierwsze dziecko, pierwsza hipoteka, itp. Żywot dość standardowy, gdzie wydatki dokładnie pochłaniają wszystkie wpływy. Oszczędności? Hahahahahahaha… jakie oszczędności?
W tym czasie byłem juz tatą i miałem inne niż na studiach poglądy na temat poświęcania czasu rodzinnego dla pieniędzy, co generowało trochę problemów. Nigdy nie dostawałem premii w firmie (różne agencje reklamowe), bo nie zostawałem po godzinach i wprost mówiłem, że czas mojego dziecka i żony jest dla mnie ważniejszy niż poprawka dla klienta, której i tak dziś już nie zobaczy.
Wtedy też dobitnie poznałem frustrację płynącą z tego, że nie stać mnie na coś dla mojego synka. Np. nie miałem za co kupić Szymowi prezentu na Dzień Dziecka, bo nie dostałem wypłaty, no bo „tydzień w te czy we wte, co za różnica. A zobaczcie jakiego quada kupiłem chrześniakowi” (to autentyczny tekst mojego szefa, gdy przyszedłem zapytać o kasę).
Dla mnie to było jak kop w jaja.
Szybko zmieniłem pracę, ale problemy zostały podobne. Ja nie mam, a inni mają. To frustrowało, oj frustrowało. A frustracja ma to do siebie, że lubi się wylewać, lubi pod postacią złości czy gniewu wyjść w miejscu, gdzie tych uczuć nie powinno być w ogóle – w małżeństwie i rodzinie.
W tym wszystkim najgorsze jest to, że inni mają. A jeszcze jak się gdzieś człowiek wybierze, przejdzie się zadbanymi uliczkami, popatrzy na zadbane ogrody zadbanych domów i zadbane samochody na zadbanych podjazdach, ech… Zaczyna się gotować i bezsensowna awantura gotowa.
Więcej nie znaczy lepiej
Co z tym robić? Jak temu zaradzić? Zarabiać więcej? No to jest tylko częściowe rozwiązanie, bo po tym jak zostałem freelancerem zarabiam więcej. Nawet 3-4 razy więcej niż na etacie. I co z tego? Większe zarobki to większe wydatki, bo to że zarobimy więcej oznacza zwykle, że chcemy podnieść poziom życia. Dom zamiast mieszkania, nowszy samochód, który się nie psuje i wszyscy się mieścimy, można i rodzinę powiększyć, fajnie by było w końcu na wakacje pojechać.
No i firma, zusy, podatki, księgowa, urząd skarbowy, wiecznie spóźnione przelewy, które totalnie rozwalają domowy budżet. Co z tego, że mam wystawione faktury na 20 tysięcy, skoro na koncie jest 20 zł, a trzeba zatankować. Znowu karta kredytowa, czy już czas na telefon z awanturą do księgowości kontrahenta, a może wizyta u prawników?
Jaka miłość? Rachunki!
Generalnie finanse są emocjonalnym tematem, który bardzo często jest na tapecie niemal każdego małżeństwa nawet jeśli nie dzieje się nic złego. A jak zaczyna się coś naprawdę walić? Długi, złe inwestycje, nagłe pilne wydatki, utrata pracy, przerwa w zleceniach? Poziom frustracji, wzajemnej niechęci, wyrzutów i obarczania się odpowiedzialnością dosłownie rozwala związki. Miłość? Jaka miłość? Rachunki.
Dzielę się doświadczeniem
Wiecie, ja nie jestem żadnym ekspertem od małżeństw. Nie jestem i nie kreuję się na takiego. Chcę się jedynie podzielić moimi doświadczeniami, przemyśleniami i wnioskami. Tym jak to działa u mnie i u moich znajomych. Być może coś z tego wyciągniecie dla siebie.
My z Karoliną spędzamy razem dużo czasu. Czasu wartościowego czyli po prostu rozmawiamy. W zasadzie nie ma dnia, żebyśmy choć te półgodziny nie spędzili na rozmowie. Ok, jak się jest gdzieś na początku swojej związkowej przygody i ma się dużo czasu, dysponuje się całymi popołudniami, wieczorami i weekendami, to pół godziny na rozmowę to jakiś żart.
Ale ci z Was, którzy mają już małe dzieci, wiedzą dobrze, że często wygenerować takie półgodziny jest bardzo trudne, bo proza życia to paskudna łachudra.
Rozmowa
Dużo rozmawiamy. Tak po prostu, o wszystkim, o śmiesznym memie, który dziś widzieliśmy, o ponoć fajnym serialu, który wjechał na Netflixa, o tym co jest jutro do zrobienia, o marzeniach, o wspomnieniach, itp, itd. Ale też o finansach. O tym co się dzieje i co dziać się może.
Przy okazji różnych sprzeczek z przeszłości obiecaliśmy sobie dobitnie, że nigdy nie będziemy się kłócić o pieniądze i finanse. Jesteśmy w tym razem, jak jedna drużyna.
Swoją drogą wiecie, że po ukraińsku żona, to drużyna? Strasznie mi się to podoba. Np. jak mój kolega Oleg mówi, że przyjdzie do nas ze swoją drużyną.
Współdzielenie
Współdzielenia, zaufania i jawności. Od samiutkiego początku mamy wspólne konto. Nie jest to forma kontroli, choć dla osób pozbawionych zdrowego rozsądku może to być dobra granica samowoli finansowej 🙂
Moim zdaniem osobne konta to moją współlokatorzy, co się zrzucają na czynsz i środki czystości. Dla mnie małżeństwo jest jednością. Nie ma ja czy ty. Jesteśmy my. Nasze jest ważniejsze niż moje. Tym bardziej jeśli pojawiają się dzieci.
Pieniądze są dla nas absolutnie wspólne. Pieniądze są rodziny. Dla mnie osobiście to kwestia priorytetów. Ja nie muszę gromadzić dla siebie i mieć zaskórniaków na wydatki, o których nie może wiedzieć żona. Dla mnie to forma oszustwa, a nie małżeńskiej jedności.
Ok, powiecie, a co z prezentami niespodziankami? No co? Są nadal. Przecież nie muszę ukrywać przed żoną za ile kupiłem jej kolczyki. Nie jesteśmy w podstawówce żeby robić takie tajemnice. Moja żona nie jest też głupia i łasa na takie podarki. No i koniec końców nie obchodzi jej ta kwota, więc jej nie sprawdza.
Oczywiście o ile jest w granicach zdrowego rozsądku. Ale znam moją żonę i wiem gdzie ta granica zdrowego rozsądku jest. Bo jesteśmy małżeństwem, znamy się na wylot. Kupujemy sobie miłe rzeczy, od serca, a nie diamenty, żeby zaimponować jaki to ja rekin biznesu jestem. Rekin albo idiota co się zapożyczy, żeby zaimponować.
Współodpowiedzialność
Żadne z nas nie podejmuje samodzielnych decyzji w tematach, które mogą mieć wpływ na całą rodzinę. Oczywiście nie chodzi o to, że wspólnie rozważamy zakup, bo ja wiem, szamponu. Ale wydatki powiedzmy od kilkuset złotych w górę nie mogą być podejmowane samodzielnie pod wpływem chwili. Nie w drużynie jaką jest małżeństwo i rodzina.
Drużyna dobre funkcjonuje jeśli każdy wie na czym stoi, wie jakimi środkami dysponuje i wie co ma robić.
Współodpowiedzialność dotyczy zarabiania i wydawania, ale też ogarniania. Choć nie chodzi tu o to, że wszystko trzeba robić wspólnie, dzielić 50-50. Chodzi o decyzje i działania będące wynikiem wspólnego uzgodnienia. Ja robię lepiej to, a ty to – uzupełniamy się.
Relacje z przyjaciółmi
Ostatnim ważnym aspektem, który pomaga nam unikać kłótni o finanse, jest budowanie relacji na zewnątrz z rodziną i przyjaciółmi. Staramy się mieć solidne i oparte na zaufaniu wsparcie w innych ludziach, a nie dryfować jak samotny okręt. Bo gdy nadejdzie burza wiemy, że mamy wokół siebie osoby, które pośpieszą z pomocą.
A w okresie stabilizacji przyjaciele wesprą nas dobrą radą i inspiracją związaną z pieniędzmi. Parę lat temu dzięki takim osobom skończyliśmy kurs zarządzania domowym budżetem, który śmiało możemy polecić każdej parze.
Przez pryzmat wspólnych lat i wspólnych upadków i wzlotów dochodzę do wniosku, że z tym wszystkim można sobie poradzić, jeśli działamy wspólnie i w miłości. Jeśli pojawia się problem to go razem rozwiązujemy, a nie wykorzystujemy go żeby sobie wzajemnie dowalić. Bardzo pilnujemy tego, żeby rozmowy o finansach odbywały się w spokoju i w dobrej atmosferze, mimo – a może tym bardziej – że bywają to czasem trudne rozmowy.
Działamy w jawności, nie kombinujemy, nie ukrywamy, nie zatajamy.
Ale przede przede wszystkim – rozmawiamy.
pozdrawiam
ZUCH
PS – to moja opinia, to moje zdanie, możesz się nie zgadzać, ok. Ale może tego akurat potrzebujesz, żeby wyciągnąć wnioski i coś w swoim małżeństwie zmienić i uzdrowić. Po to właśnie to piszę.
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023