Wypatrujemy złych wiadomości. Mamy skłonność do wyszukiwania zagrożeń nawet tam gdzie ich nie ma. Wieki temu ta skłonność ratowała życie naszym przodkom. W 2020 owa skłonność sama jest zagrożeniem.
Wyobraź sobie swojego bardzo bardzo dawnego przodka. A w zasadzie dwóch przodków. Obaj szli przez las, każdy w swoim kierunku. Nagle zaszeleściły krzaki. Pierwszy pomyślał, że to może być wilk, albo niedźwiedź. Drugi, że to wiatr, albo króliczek. Pierwszy momentalnie spiął się i przygotował na odparcie wroga. Drugi zlekceważył szelest, albo zatrzymał się żeby zobaczyć puchatego króliczka. Jeśli pierwszy źle zinterpretował szelest, to nic się nie stało, poza tym, że się zdenerwował. Jeśli drugi źle zinterpretował szelest, to była jego ostatnia zła interpretacja w życiu.
Nieustający stres i poczucie zagrożenia
W ten sposób z pokolenia na pokolenie pozbywaliśmy się z puli genowej pewnych cech, za to wzmacnialiśmy inne. Oczywiście nie jest to wywód naukowy i wszystko bardzo mocno upraszczam, ale taka metafora dobrze obrazuje to, że mamy skłonność do wyszukiwania zagrożeń w każdej sytuacji, przewidując jak najgorsze konsekwencje. A to z kolei – w odpowiednie niesprzyjających warunkach – prowadzi do nieustającego stresu i poczucia zagrożenia.
Gdybyśmy żyli w dżungli byłaby to wspaniała cecha. Tylko że żyjemy w XXI wieku, żyjemy w roku 2020, w dobie ogromnego chaosu informacyjnego, niespotykanego do tej pory przeciążenia wynikającego z bombardowania nas newsami, wiadomościami, plotkami, czy zwykłymi kłamstwami. Docierają do nas złe informacje z każdego zakątka świata.
A co my robimy? Zamiast filtrować i ignorować, to włączamy system obronny, spinamy się, pompujemy adrenalinę, bo nad wysepką na drugiej stronie świata zauważono niepojącą wyglądającą chmurę.
Ciągły atak
Każdego dnia, w niemal każdej chwili jesteśmy atakowani przez złe i niepokojące informacje. Jesteśmy cały nas spięci, cały czas przygotowani na atak. Jesteśmy tym zaślepieni i nie potrafimy już nawet tych informacji interpretować i szacować stopnia zagrożenia, ani tego czy ono faktycznie istnieje.
I kiedy było już bardzo źle, to cały na biało wkracza Covid.
Lockdown
Gdy na początku 2020 roku nastąpił lockdown, w którymś momencie przyłapałem się, że zamiast pracować od godziny czy dwóch przeglądam informacje ile to już wykryto przypadków zarażonych. Ile osób zmarło (no, wtedy to było tak jakoś… dwie) ile biznesów się zamknęło, ilu znajomych straciło pracę, ilu tego, ilu tamtego. To było przytłaczające. Tym bardziej, że tak na dobrą sprawę niczego to do mojego życia nie wnosiło i ta wiedza nic nie zmieniała, a na pewno nie zmieniała na lepsze.
Bo czy śledząc każdego dnia ilość nowych przypadków, robiąc tabele, wykresy, itp, czy to sprawi, że ewentualny wirus mnie ominie? Czy wirus sobie pomyśli „o, ten to się dużo zamartwiał, tego zostawiamy”? Nie sądzę.
>> Przeczytaj koniecznie mój tekst: Randka w domu – pomysły dla par
Tu nie chodzi o ignorancję
Nie zrozumcie mnie źle – nie chcę być piewcą ignorancji. Ale czy nie dostrzegacie, że te wiadomości angażują nas nieco za bardzo? Nie widzicie, że stanowią oś naszego dnia, naszych tygodni, naszych miesięcy? Myślimy tylko lub głównie o tym. Rozmawiamy tylko o tym lub głównie o tym. Boimy się. Cały czas.
Ban na złe informacje
Dlatego wiosną – i podtrzymuje to do dziś – postanowiłem sobie, a w zasadzie postanowiliśmy tak wspólnie z żoną, że robimy sobie bana na złe informacje (czyli na prawie wszystkie). Jeśli coś będzie naprawdę ważne, to się o tym dowiem tak czy inaczej. Ale świadomie przestaliśmy zaglądać do kanałów newsowych, świadomie zaczęliśmy ignorować facebookowe posty o wiadomej grupie tematów.
Ulga
Ulga, która nastąpiła była niesamowita. Autentycznie i zauważalnie obniżył się poziom stresu, rozdrażnienia, niepokoju. Te wszystkie złe emocje promieniowały na nasze życie rodzinne, a po tym banie informacyjnym, to gdzieś uleciało i atmosfera została wyraźnie oczyszczona.
>> Przeczytaj koniecznie mój tekst: 20 tematów do rozmów dla par
Czy przestałem wiedzieć co się dzieje na świecie? Nie. Jestem dobrze zorientowany. Czy coś przez ten czas straciłem? Coś mi uleciało? W jakiś sposób odczułem tę decyzję negatywnie? Absolutnie nie. Natomiast pozytywów jest wiele. Przeceniamy wagę posiadania bardzo dokładnej wiedzy na temat obecnych wydarzeń. Tym bardziej, że zwykle nie jest to tak, że poznamy jakąś informację i ok, przyjąłem. Zwykle zaczynamy to drążyć, drążyć, drążyć, czytać, szukać, przeglądać komentarze, wdawać się w całkowicie zbędne i głupie dyskusje… ech… Po prostu szkoda na to życia.
Parafrazując Korczaka:
tak bardzo boimy się utracić życie, że przestajemy żyć.
Co w zamian?
Zamiast czytać, śledzić i w jakiś chory, zboczony sposób fascynować się coraz to nowszymi wynikami dziennych zachorowań, po prostu czytam więcej książek. Zamiast przeglądać dyskusje jak bardzo rząd dał ciała, spędzam więcej czasu z dziećmi i żoną. Tym bardziej, że można to ująć w jednym zdaniu – rząd dał ciała całkowicie. Koniec. Po co się nad tym rozwodzić?
Chciałbym cię bardzo zachęcić do świadomego przesiania informacji. Odcięcia się od większości. Postawienie sobie osobistego zakazu wdawania się w dyskusje na Facebooku czy innych mediach społecznościowych. Uzgodnienie tego z partnerką czy partnerem i takie pilnowanie się w miłości. Postarajcie się wspólnie zadbać o higienę informacyjną waszego związku. To są (w teorii) proste założenia i proste mechanizmy, a przynoszą fantastyczne efekty.
Jak to zrobiliśmy?
Jest to stosunkowo proste. Najlepiej zrobić to tak jak się odrywa plaster: szybko i skutecznie.
- świadome zrezygnowanie z odwiedzania portali informacyjnych;
- nie oglądanie różnych Faktów czy Wiadomości (czego akurat i tak nie robiliśmy bo nie mamy w domu telewizji, poza tym serio – Wiadomości?);
- nieczytanie postów znajomych na Facebooku dotyczących pandemii, zarazy, tragedii, końca świata itp.;
- gdy mamy znajomych wyjątkowo lubujących się w tego typu postach, to po prostu ich wyciszamy;
- w domu nie rozmawiamy o takich sprawach. Wyjątkiem są sytuacje skrajne, typu nowe rozporządzenia rządowe, które wpływają na nasze życie – w takich przypadkach rozmawiamy krótko o tym czy to coś w naszym życiu zmienia i czy musimy podjąć jakieś kroki, czy coś musimy zmienić, zaplanować, zapamiętać. Sprawę załatwiamy i nie wracamy do niej;
- unikamy takich rozmów również z innymi ludźmi;
- absolutnie nie wdajemy się w facebookowe dyskusje,
- i na koniec – powtórzę, bo to musi mocniej wybrzmieć – absolutnie nie wdajemy się w facebookowe dyskusje (rozmawiam sobie o grach wideo, o serialach, ale w żadnym wypadku na ogniste tematy – moje zdrowie psychiczne jest zbyt cenne).
Te kilka punktów wprowadzone w naszej rodzinie kilka miesięcy temu podziałały niemal natychmiast. Dosłownie wystarczyło 2-3 dni świadomego odcięcia i atmosfera w domu, samopoczucie, poziom stresy itp poprawiły się diametralnie. Niemal momentalnie wrócił spokój i radość. Wiem, że brzmi to trochę banalnie, ale naprawdę natłok tych nic niewnoszących złych informacji jest ogromny i ma to ogromny wpływ na nasze samopoczucie i w zasadzie każdy aspekt naszego życia. Dlatego właśnie odcięcie daje takie efekty. Polecam i zachęcam.
Pozdrawiam
ZUCH
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023