Z badań naukowych wynika, iż podobno po dwóch tygodniach przebywania w nowej grupie społecznej zostajemy trwale osądzeni i zaszufladkowani przez resztę członków grupy. Proces ten odbywa się niejako bezwiednie i mimo naszych najszczerszych chęci nie jesteśmy w stanie go zatrzymać.
Osądzamy
Czy tego chcemy czy nie robimy to każdego dnia. Z moich obserwacji wynika, że szczególnie dotkliwie i boleśnie oceniają siebie nawzajem rodzice. Dlaczego? Bo to jakim rodzicem jesteśmy bywa dla nas najważniejszą rzeczą na świecie.
W obliczu milionów różnych porad czujemy się zagubieni i potrzebujemy wzmocnienia naszego poczucia, że droga którą wybraliśmy jest tą właściwą. Bo ocenianie jest w istocie karmieniem naszego egoizmu. Osądzając innych równocześnie w nieuświadomiony sposób podkreślamy, że my tacy nie jesteśmy, że nasze wybory są lepsze.
To daje nam ulgę, poczucie że coś znaczymy, że mamy przewagę nad resztą.
Szkoła jest miejscem pełnym oceny
Wyrażanej w sposób oczywisty i akceptowalny społecznie w formie stopni przedmiotowych oraz wyrażanej pokątnie i niejawnie w postaci opinii szeptanych. Te pierwsze wzbudzają szczególnie dużo emocji. Oceny szkolne mogą podnieść na duchu i doprowadzić do upadku.
Czy są stawiane sprawiedliwie? Nie sądzę, aby w 100% było to możliwe. Dlaczego? Bo część z nich w dużej mierze zależy od subiektywnej opinii człowieka, który ma swoje poglądy i przekonania, który może mieć gorszy lub lepszy dzień.
Ja w swojej pracy staram się dążyć do obiektywnej oceny, ale gdzieś podskórnie wiem, że mierzę się z nierealnym. Nie mogę wyjść poza własne doświadczenia i emocje, stanąć obok i wydać sprawiedliwy osąd. Szczególnie, że dysponuje skalą stopni od 1 do 6.
Test jako rozwiązanie?
Według niektórych edukatorów problem sprawiedliwych ocen rozwiązują formy testowe. Nie do końca się z tym zgadzam. Uważam, że ograniczanie się jedynie do tego typu form nie daje możliwości pełnego zweryfikowania wiedzy ucznia. Jest to także niemożliwe w przypadku przedmiotów związanych z językiem.
Człowiek nie jest prostym, zerojedynkowym urządzeniem. Można się wyszkolić w robieniu testów, opanować formę i dzięki temu pozyskiwać lepsze stopnie.
Rewolucja
Z dużą ciekawością słuchałam kiedyś opowieści o szkole, w której zrewolucjonizowano system ocen. Jej twórcy założyli, że w ich placówce nie będzie możliwości otrzymania jedynki. Uczniowie musieli opanować materiał w tempie, które sami wybrali. Następnie zgłaszali się do nauczyciela z prośbą o sprawdzenie wiedzy.
Po sprawdzianie uczeń sam proponował ocenę na jaką jego zdaniem zasługiwał. Nauczyciel polemizował z nim tłumacząc dlaczego chce mu postawić taki a nie inny stopień i to on podejmował ostateczną decyzję o ocenie. Jeśli uczeń zaakceptował stopień, był on wstawiany do dziennika.
Jeśli nie to mógł przyjść w innym terminie i powalczyć o lepszy. Uczniowie sami planowali zajęcia, tempo oraz zakres przyswajanej wiedzy. Było to możliwe dzięki lekcjom w postaci seminariów z wybranymi nauczycielami. Oczywiście szkoła ta była przeznaczona dla świadomej swoich wyborów młodzieży w wieku gimnazjalnym i licealnym, ale jej liderzy uważali, że zrewolucjonizowanie obecnego systemu ocen przyniosłoby wiele korzyści także dla uczniów starszych klas szkoły podstawowej.
Czy jest to możliwe w realiach szkoły masowej? Trudno powiedzieć.
Potencjał
Z całą pewnością oceny nie odzwierciedlają potencjału ani nie określają przyszłości zawodowej dziecka. Z wielu badań wynika, że prymusi szkolni rzadko osiągają sukces zawodowy. Częściej to ci, którzy sprawiali problemy edukacyjne lub ci, którzy po lekcjach oddawali się swoim pasjom.
To oni zakładali później intratne firmy lub tworzyli innowacyjne projekty. Wydaje mi się, że dzisiaj niewielu rodziców zdaje sobie z tego sprawę, ponieważ odnoszę wrażenie, że dzisiejsi rodzice jak nigdy wcześniej walczą o dobre oceny dziecka.
Nie dostrzegają tego, że to nie jest sposób na zabezpieczenie jego przyszłości zawodowej. I nie chodzi mi oto, że dzieci nie powinny się uczyć czy dbać o dobre stopnie. Chodzi mi o te szóstki wywalczone za cenę wielogodzinnego przesiadywania nad książkami, płatnych korepetycji i płaczu.
Szczerze sądzę, że warto sobie czasami odpuścić. Nie rozumiem dlaczego nie doceniamy oceny dostatecznej. Jeśli nasze dziecko ma takową z niektórych przedmiotów to moim zdaniem jest to rzecz naturalna. Inwestujmy jego czas w zgłębianie tego, co go naprawdę interesuje.
Spędzajmy wspólnie czas na kreatywnej zabawie, pozwalajmy mu się nudzić. Nauczmy go, że nie zawsze musi być najlepsze, że trójka z matematyki to może być dostatecznie dobra oceny, by skończyć szkołę i zająć się biologią. I że nie wszyscy magistrzy to szczęśliwi i spełnieni zawodowo ludzie.
I że można być szczęśliwym fryzjerem tak samo jak naukowcem.
Ku pamięci
Zanim wkręcimy nasze dzieci w spiralę: dobra podstawówka, gimnazjum, liceum, studia za wszelką cenę zastanówmy się przez chwilę nad naszą przeszłością edukacyjną.
Czy szkoła pomogła nam w zdobyciu zawodu?
Co zadecydowało w największym stopniu, że jesteśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy?
Zastanówmy się czy były to oceny szkolne czy ludzie, których spotkaliśmy na naszej drodze i którzy mieli na nas wpływ.
Czy w ogóle pamiętamy stopnie na kolejnych świadectwach czy postawy nauczycieli, którzy powiedzieli coś co na nas wpłynęło?
Miłych i owocnych rozmyślań 🙂