Ten młody człowiek mieszka daleko ode mnie. Trochę dziwnie mi nazywać go synem, no bo jak? Nie mieliśmy okazji się spotkać, uścisnąć dłoni, usiąść i pogadać.
A byłoby o czym pogadać. Mielibyśmy sobie do opowiedzenia całe dwa życia. Życia tak absurdalnie różne od siebie. Tak różne, że nie mają żadnego punktu styku, a jednak, mimo wszystko, połączyły się i wywierają na siebie wielki wpływ.
Wielki wpływ
Mamy skłonność do nadużywania przymiotników takich jak „wielki” czy „ogromny”, gdy naprawdę chodzi o sprawy powszednie i błahe. Ale nie tym razem. Rzadko mogę użyć zwrotu „wielki wpływ” z taką zasadnością jak teraz.
Dawid, a w zasadzie David, urodził się w Ugandzie. Gdy miał kilka lat rodziców zabrał mu panoszący się tam wirus HIV. On się ostał. Sierotą zaopiekowała się babcia i tak sobie żyli jakoś wiążąc koniec z końcem.
Tu należy się małe wtrącenie. W warunkach ugandyjskiej prowincji „żyć jakoś wiążąc koniec z końcem” jest określeniem bardzo, ale to bardzo dalekim, od tego co oznaczałoby to tu u nas, w Polsce. Tam oznacza to skrajną nędzę i głód. Ludzie mieszkają tam w maleńkich chatkach z gliny, śpią na podłodze na słomie, bo nie mają łóżek, materacy, czy choćby koców.
Historia jakich niestety dziesiątki tysięcy, ale tym razem to jednak historia z happy-endem (choć tak naprawdę historia ta cały czas się pisze). Ale do rzeczy.
Uganda – Adopcja na odległość
Kilka lat temu, razem z moją żoną „adoptowaliśmy” Davida. Cudzysłów konieczny, ponieważ nie jest to formalna adopcja. Ale jednak jest to deklaracja, wieloletnie zobowiązanie i odpowiedzialność. Potrzebne jest tu jeszcze jedna ważna rzecz – zaufanie.
Zaufanie do ludzi, którzy to wszystko zorganizują, przypilnują i załatwią. Którzy siedzą tam na miejscu, tysiące kilometrów od Polski, i z przekazywanych środków autentycznie rozdzielają pomoc. Znają realia, znają warunki i nie dają ryby, tylko wędkę i uczą łowić.
Tak się złożyło, że nasza znajoma, Honorata, prowadzi fundację realnie pomagającą dzieciom w Afryce poprzez edukację. Honorata podlega Wielkopolskiemu Stowarzyszeniu Edukacyjnemu, do którego to należy m.in. szkoła, w której moja żona jest wicedyrektorką i do której chodzi cała trójka moich dzieci (starsza dwójka do podstawówki, a najmłodszy do przedszkola). Ze szkołą i stowarzyszeniem jesteśmy więc związani od lat zarówno zawodowo, emocjonalnie, ale też towarzysko. Krótko mówiąc temat zaufania mam załatwiony.
Zamiast ryby daj wędkę
Wróćmy do tej ryby i wędki, hasła nico oklepanego. W tym przypadku adopcja na odległość polega na sfinansowaniu konkretnemu dziecku edukacji (a to w Ugandzie bardzo dużo, bo szkoły są płatne), wyprawki szkolnej, oraz ewentualnie – po zakończeniu edukacji – czegoś typu kawałek ziemi czy maszyna do szycia, co w Ugandzie jest gwarancją samowystarczalności. Autentycznie daje się dziecku przyszłość. To wszystko za 150 czy 200 zł miesięcznie.
To jest naprawdę druzgocące, to czytanie listów, e-maili od Honoraty, co zostało kupione i zrobione. Za pierwsze pieniądze David dostał buty. Pierwsze buty w życiu. Miał wtedy 11 lat. Ja jestem wrażliwym człowiekiem i mnie to po prostu rozwala. Rozwala mnie to na kawałeczki, bo patrzę na moje dzieci otoczone miłością i myślę o chłopcu, którego marzenie się spełniło, bo dostał buty. Buty! Serce pęka.
Szkoła – bilet do lepszego życia
Opłacenie szkoły pozwala wyrwać się z kręgu nędzy. Nie doceniamy tego jakim darem i przywilejem jest edukacja. U nas powszechna, nudna, znienawidzona jakże często szkoła, tam jest gwarantem lepszego życia, jest obiektem westchnień i marzeń, jest uprzywilejowaniem.
Przez ostatnie kilka lat wymienialiśmy z Davidem listy. Takie normalne, pisane ręcznie. Po angielsku rzecz jasna. Pierwsze listy z Ugandy były zlepkiem angielskich słów i rysunków. Fantastycznie było obserwować jak ich treść ewoluowała, jak łamany i nieskładny angielski zamieniał się w pełne, dojrzałe zdania.
Ta cała adopcja na odległość była też ważna emocjonalnie dla moich dzieci. Oni czytali listy od Davida i sami do niego pisali. Jestem przekonany, że wywarło to na nich duży wpływ. Otworzyło oczy, uwrażliwiło, nauczyło empatii, ale też dziękczynienia.
Mi dało to dużo, bo świadomość, że wykorzystało się część swoich zasobów żeby zmienić czyjeś życie na lepsze, jest po prostu niesamowita. Stworzyła się dziwna więź. Dziwna, bo przecież nigdy się nie spotkaliśmy i można byłoby to zakończyć to zdanie stwierdzeniem „i nigdy się nie spotkamy”, ale… Ale kto wie? Nie ukrywam, że wyjazd do Ugandy jest w naszych planach. Oczywiście za jakiś czas, kilka lat pewnie, ale jest. Co więcej – poprzez wszystkie wymienione kilka akapitów wyżej koneksje – jest to plan bardzo realny.
Co dalej?
Po co to piszę? Po pierwsze podsumowuję i układam sobie w głowie i sercu te kilka ostatnich lat. David skończył szkołę i zaczyna być „na swoim”. My fundację wspieramy dalej, choć teraz w nieco inny sposób. A po drugie, piszę o tym, bo sytuacja w Ugandzie w ciągu ostatnich kilku miesięcy zmieniła się ze złej w dramatycznie złą.
Koronawirus spowodował tam zamknięcie szkół i gigantyczny kryzys gospodarczy. Zamknięcie szkół – wszystkich i to na cały rok – nie wyglądało jak u nas: nauka zdalna, lekcje online, itp. Zamknięcie szkół w Ugandzie oznacza dosłownie zamknięcie szkół. Na głucho. Łącznie ze zwolnieniem wszystkich nauczycieli. Jest to tragedia dla milionów ludzi, którzy zostali bez środków do życia, jedzenia i azylu.
Honorata z mężem i dziećmi są na miejscu, w Ugandzie. Pandemia ich tam uwięziła. Ale teraz gdy już mogą wrócić do Polski zdecydowali się jednak zostać i działać.
Możesz zmienić czyjeś życie
Na stronie misji znajdziecie opis rodzin, którym pomagają. Poczytajcie, choć ostrzegam, że to nie jest przyjemna lektura. Tego nie da się przeczytać nie robiąc przerw na wytarcie łez.
Możecie wspomóc jedną z tych rodzin wspomnianą kwotą miesięczną w okresie od teraz do marca lub dłużej. Którą? Nie wiem, nie mam pojęcia. Przyznam szczerze, że my nie potrafiliśmy wybrać. Nie wiem jak wybrać, to mnie przerasta. Po prostu zadeklarowaliśmy się, że będziemy wspierać jedną rodzinę i poprosiliśmy fundację o wybór.
Komu pomagamy?
Przytoczę tu kilka (pierwszych z brzegu) historii rodzin będących pod opieką fundacji, to zobaczycie sami, że nie sposób wybrać.
„Rodzina pani BITEKEREZO. Rodzina z wioski Kaihura, mieszkająca w tym domu składa się z mamy, która jest wdową z ósemką dzieci i siedmiorgiem wnuków. Pani Bitekerezo utrzymuje rodzinę zarabiając niewielkie pieniądze jako pomoc domowa, a także pierze ubrania ludziom i pracuje w ogrodach. Zarobione pieniądze przeznacza w większości na opłaty szkolne dzieci, ale i tak czasem dzieci mają przerwy w chodzeniu do szkoły z powodu braku pieniędzy. Semestralnie kobieta potrzebuje około 700 zł na opłaty szkolne swoich dzieci i wnuków. Rodzina żyje w ubogich warunkach, w glinianym 2-pokojowym domu, który nie jest ich własnością. Brakuje im łóżek, materacy, pościeli, odzieży. Ktoś nieodpłatnie udostępnia im działkę, na której uprawiają warzywa, które składają się na ich posiłek każdego dnia. Ich dieta jest monotonna i uboga w pełnowartościowe produkty.”
„Pani OLIVER KAKWERA. Rodzina z wioski Kaihura, mieszkająca w wynajmowanym pokoju, składa się z mamy z czwórką dzieci i dwójką wnuków. Ojciec jej dzieci porzucił rodzinę kilka lat temu i nie utrzymuje z nimi kontaktu. Kobieta nie ma żadnej własności, ani rodziny, na którą mogłaby liczyć. Jej źródłem dochodu jest sprzedaż gotowanego jedzenia w centrum wioski, takiego jak fasola, słodkie ziemniaki, yam, kasawa. Obecnie kobieta nie tylko ma problem z pozyskaniem jedzenia dla rodziny, ale także na opłacenie czynszu za wynajmowany pokój. Semestralnie kobieta potrzebuje około 300 zł na opłaty szkolne dzieci.”
„KATABARWA ADRIAN to 90-letni wdowiec, który nie tylko pochował swoją żonę, ale także dwójkę dzieci. Jeden zmarły syn ze swego małżeństwa miał jedną córkę, która urodziła się niepełnosprawna umysłowo. Kobietę tą zgwałcono kilka razy i z tych gwałtów ma trzech synów. Chłopcy mają 11, 13 i 15 lat. Chodzą do szkoły podstawowej, w której na opłaty za jeden semestr pan Adrian 180 tysięcy szylingów, czyli około 200 zł. Za pierwszy semestr pan Adrian nie opłacił szkoły chłopcom, ponieważ nie miał pieniędzy. Wdowiec mieszka wraz ze swoją niepełnosprawną wnuczką i trzema prawnukami. Wszyscy razem pracują na polu, aby mieć co jeść. W obecnie sytuacji jedzą raz dziennie, zwykle gotowaną kasawę.”
To jest około 50 rodzin. Jest nas tu, przy zuchowym blogu, nieco ponad dwadzieścia tysięcy. Mam wielką nadzieję, że choć kilka osób, czy kilka firm zdecyduje się pomóc. Może nie jesteś w stanie przelewać 200 zł co miesiąc, ale może znajdziesz znajomych, którzy się złożą. We dwoje po 100, czy w czwórkę po 50 zł. Może pogadacie w biurze i wspólnymi siłami uda się coś zrobić? U nas to kilkadziesiąt złotych – tam, to kwestia przeżycia.
Kontakt
Najlepiej skontaktować się bezpośrednio z Honoratą i po prostu pogadać. Możecie pisać do niej na maila: misje@wse.org.pl
Nie wiem co jeszcze mógłbym napisać, mam wrażenie, że idzie mi dziś to pisanie jak po grudzie, że jakoś bez ładu i składu. Chyba za dużo emocji, więc wybaczcie chaos.
Pozdrawiam
ZUCH
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023