Kosmos od zawsze fascynuje ludzi. Ja nie jestem wyjątkiem. Podróże międzyplanetarne, kolonizacja, nieznane. Tak, zdecydowanie mnie to fascynuje. Dlatego łapczywie rzuciłem się na książka „Marsjanin”, którą popełnił bliżej mi nie znany Andy Weir.
Andy Weir był mi pisarzem nieznanym głównie dlatego, że przed „Marsjaninem” nic nie wydał. Debiut konkretny, żeby nie powiedzieć, że przytłaczający. Co do samego Weira to mam dwie ciekawostki. Jedna dotyczy jego kariery zawodowej. Otóż Andy jest programistą i pracował m.in. dla Blizzarda przy słynnej grze „Warcraft 2”. Druga dotyczy samej książki, a konkretnie jej powstania. „Marsjanin” pierwotnie ukazywał się jako hmm… powieść w odcinkach udostępniana za darmo na jego stronie internetowej. Taki jakby blog z Marsa. Zyskał bardzo dużą popularność. Następnie pojawił się na Kindlu za 0,99$ i dopiero gdy w Amazonie stał się bestsellerem zostały sprzedane prawa do wersji drukowanej. Prawa zostały sprzedane również do ekranizacji. Film Ridleya Scotta będzie miał premierę w listopadzie 2015.Ok, tyle o sprawach okołoksiążkowych, skupmy się na chwilę na samej fabule.
„Marsjanin” to science – fiction w najczystszej postaci. Mamy fikcyjna historię okraszoną dużą ilością nauki, ale uwaga – podanej w bardzo przystępny sposób. Wpływ ma na to sposób przedstawienia treści, bo jest to niemal w całości dziennik Marka Watneya, sympatycznego gościa, astronauty, botanika i inżyniera, jednego z członków wyprawy załogowej na Marsa, który w wyniku zbiegu nieszczęśliwych wypadków… został na Marsie sam. Przesrane? Owszem.
„Mam całkowicie przesrane.
To moja przemyślana opinia.”
Tak brzmią dwa pierwsze zdania książki, które bardzo dobrze oddają sytuację, w której znalazł się Mark. Od 6 sola wyprawy (sol – marsjański dzień) musi walczyć o przetrwanie. Oczywiście nie będę Wam zdradzał szczegółów fabuły. Powiem tylko, że to naprawdę świetna książka.
„Marsjanina” mogę szczerze polecić nie tylko fanom SF. Jeśli ktoś z Was za SF nie przepada, bo nie lubi bajeczek, to zwracam uwagę, że tutaj nie ma żadnych kosmitów, ufo, czy tego typu klimatów. Opisywana historia może mieć miejsce w przeciągu, powiedzmy, dekady. Taki trochę Robinson Crusoe XXI wieku.
Krótko mówiąc – naprawdę warto.
Moim zdaniem:
pozdrawiam
Zuch
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023