Kiedy mój synek miał pięć lat, wziął z półki stary album ze zdjęciami, a ze środka wypadła klisza fotograficzna. Szymek wziął ją do ręki, zaczął oglądać z zainteresowaniem i spytał: co to jest? Odpowiedziałem, że to klisza, że tak się kiedyś robiło zdjęcia. I wtedy poczułem się stary.
No może nie stary, ale mocno dotarło do mnie, że dzieli nas cała epoka.
Zacząłem sobie o tym myśleć. Zastanawiać się, które z rzeczy tak charakterystycznych dla mojego dzieciństwa, będzie zupełnie obcym dla moich dzieci? Pierwszą rzeczą, która przyszła mi do głowy są zdjęcia. Dziś fotografia cyfrowa opanowała świat.
Zdjęcia
Wzrost liczby aparatów (czy to kompaktowych, czy w telefonach) jest odwrotnie proporcjonalny do jakości wykonywanych zdjęć. Kiedyś do zdjęć się ustawiano. Mój tata robił takie partyzanckie zdjęcia przy każdej okazji, ustawiał nas, ustawiał Zenita. Trzydzieści sześć zdjęć stojących ludzi (poza siedzącym zwykle solenizantem lub jubilatem).
Właściwie to tata takie zdjęcia robi cały czas, mimo iż teraz ma cyfrówkę, a chyba nawet dwie. Kiedy jechałem gdzieś na wakacje miałem świadomość trzydziestu sześciu klatek filmu. Każde zdjęcie było cenne.
Dziś moja dwuletnia córeczka dla zabawy robi zdjęcia komórką. Mamy tysiące zdjęć. Już nawet nie chce mi się ich robić. A klisza? Jeśli, któreś z moich dzieci będzie hipsterem, to może będzie korzystać z filmu. Ale za te dziesięć lat, to pewnie musiałoby być jakimś uberhipsterem.
Co prawda będą mogli bez problemu udokumentować każdą chwilę swojego życia, ale kosztem sentymentu jaki się ma do tych pojedynczych, analogowych zdjęć. Coś za coś.
Werbungi
Pamiętam jak w 89 czy 90 roku przyszła „firma”, która na dachu bloku zainstalowała antenę satelitarną. Wzięli od każdego mieszkania, powiedzmy stówkę (wtedy milion złotych) i podłączyli kable. Niemiecka telewizja była wtedy taka piękna. Mieli takie wspaniałe programy i bajki. Kij z tym, że po niemiecku (którego nie znam do dziś).
Na RTL był Miniplayback Show, a na TVP2 Wielka Gra. Ale ja nie o tym. W 90-tym roku miałem 8 lat, mój brat 6. To co naprawdę było najciekawsze w niemieckiej telewizji, to „werbungi”. Był sobie jakiś program i przerywali go puszczając „werbung”. Wspaniała sprawa.
Pokazywali fajne słodycze, zabawki, sprzęt elektroniczny, itp. Pamiętam, że mówiliśmy o tym „werbung”, bo nie było w naszym słowniku terminu „reklama”. Te w Polsce zaczęły się chwilę później (tzn. były już, ale nie takie i nie na taką skalę).
Więc oglądaliśmy te „werbungi” i chłonęliśmy rzeczy, których u nas nie było: Haribo, Nutella, Lego, Matchbox, Matel. Pamiętam, że wtedy, na początku nie bardzo to ogarnialiśmy i nie bardzo wiedzieliśmy po co w ogóle te „werbungi” puszczają – poza tym, że były cudowne.
Dziś to wszystko jest. I jest bardzo powszednie. Reklam nie oglądam, w ogóle nie za bardzo oglądam telewizję. Moje dzieci też. A za kilka, kilkanaście lat, pewnie będą rzygać reklamami. Coś co dla mnie było niesamowite, u nich będzie wywoływać grymas. Moje dzieci z pewnością nie będą wołać się z drugiego pokoju, tylko dlatego, że właśnie zaczęły się „werbungi”
Ołówek, ale nie taki okrągły
Każdy z mojego pokolenia wie, że lepsze są ołówki o kanciastych brzegach drewienka. To samo tyczy się kredek. Mazaki powinny mieć karbowaną zatyczkę, a nie gładką. Gładkie były do bani. Dlaczego?
No to spróbujcie drogie dzieci przewinąć kasetę magnetofonową ołówkiem, który ma okrągłe drewienko. Nie klinuje się, ślizga się, syzyfowa praca. Miałem taki ulubiony mazak, którego zatyczka idealnie wchodziła w otwór w kasecie. Wystarczyło pokręcić z minutę i kaseta przewinięta. No przecież nie przewijałem w walkmanie na bateriach, jak jakiś burżuj.
Dziś moje dzieci pewnie nie bardzo wiedzą co to kaseta. Dziś mamy nawet nie mp3, a streamy takie jak Spotify albo youtube. W taki sposób jak ja moje dzieci nie będą korzystały z ołówków czy mazaków.
Nie będą zbierać… a nie… zbierają…
Lata 90te charakteryzował też specyficzny element wystroju wnętrz. Wtedy był powszechny, dziś spotykany raczej w studenckich dziuplach, albo innych melinach. Nie mniej wtedy takie kolekcje były sprawą prestiżu. Jeśli miało się wujka, który jeździł do Niemiec, to byliśmy królami.
Chodzi o puszki po napojach i piwie. Młodsi z Was mogą nie dowierzać, ale tak – kiedyś zbierało się puszki po napojach i to była cenna kolekcja. Ustawiało się na meblościance szpaler zdobyczy. Były napoje „orange” – koniecznie czytane fonetycznie, a także napoje JUP. Po latach okazało się, że to nie jest JUP, tylko 7up… Takie to były czas.
Zdarzało się, że wujek, który był kierowcą, przywoził rodzicom jakieś niemieckie piwo. Tak puszka, zagraniczna, zajmowała odpowiednie, elitarne miejsce na meblościance.
Paradoksalnie dziś moje dzieci też zbierają puszki, choć sposób i intencje są trochę inne. Po prostu segregujemy śmieci. Raz, że chcemy, a dwa, że mieszkanie w domu taką segregację wymusza. Tym sposobem gdy pojawi się w domu puszka (co dzieje się rzadko, ale jednak), to w ramach obowiązków domowych dzieci ją zbierają i wrzucają do kolekcji. Czyli do odpowiedniego worka w garażu.
Jedno pokolenie różnicy.
Zuch
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023