Nasze dzieciaki należą do tych słabojedzących i wybrednych żywieniowo, więc codzienność bywa walką o to, żeby przemycić do ich diety coś zdrowego. Muszę się nieźle nakombinować, żeby wcisnąć w posiłki jakiekolwiek warzywa i owoce albo inne zdrowe produkty. W dodatku każde z nich lubi inne jedzenie, więc poprzeczka jest podniesiona wysoko. Hania lubi ziemniaki, których Szymo nie cierpi, Szymo lubi zielony groszek, którego ona nie znosi, itp. Bywa, że musimy gotować trzy różne obiady 🙂
Pierwsze lata ich życia nie zapowiadały takiej sytuacji. Obydwoje mieli rozszerzaną dietę w systemie BLW czyli mogli sami próbować przygotowanych przez nas rzeczy. Kryzys jedzeniowy pojawiał się w trzecim roku życia i w mniejszym lub większym stopniu trwa do dzisiaj. Staramy się z Maćkiem nie roztrząsać tego problemu na co dzień, ponieważ obydwoje w dzieciństwie mieliśmy podobnie. Po prostu pamiętamy jak to było, gdy schabowy stawał w gardle i robiło się niedobrze. I staramy się nie przymusem, ale innymi sposobami zachęcać dzieciaki do zdrowego jedzenia.
Próbuj, nie dramatyzuj
Pewnym wsparciem w temacie niejadków były dla mnie warsztaty na jednym z uniwersytetów dotyczące nawyków żywieniowych dzieci. Dowiedziałam się tam, że trzeba podejmować nieustające próby zachęcania dzieci do jedzenia zdrowych produktów, ale też nie dramatyzować i nie stwarzać sytuacji, w której życie całej rodziny kręci się wokół jedzenia. Jeśli dziecko ma wagę mieszczącą się w normie i nie choruje to nie ma powodów do niepokoju.
Podobno organizm dosyć dobrze radzi sobie nawet z dietą monotematyczną. Co widać po przykładzie naszych dzieciaków, które w zasadzie nigdy nie chorują. Szymo nigdy nie przyjął antybiotyku (ma 10 lat), wszelkie infekcje kończył po jednym dniu, podobnie grypy żołądkowe. Szkoda tylko, że często nas zarażał, a my dużo gorzej sobie z nimi radziliśmy 🙂
Pierwsze pytanie: co piją dzieci?
W trakcie warsztatów pani dietetyk powiedziała, że pierwszym pytaniem, które zadaje rodzicom jest pytanie: co na co dzień pije dziecko? Często okazuje się bowiem, że w dziecięcym menu dominują soczki, napoje i dosładzane herbatki. Zdecydowana większość z nich zawiera dużą dawkę cukru lub syropu glukozowego oraz masę utrwalaczy i innych dodatków. Po takim piciu dziecko bywa po prostu najedzone, ponieważ zawiera ono więcej kalorii niż posiłek.
Warto w tym kontekście zwrócić uwagę na wodę smakową, która bywa bardziej słodzona niż niejeden napój. Np. popularny Kubuś Water (czyli niby sama woda ze smakiem) zawiera aż 5 łyżeczek cukru. Zastanów się czy pozwalasz swojemu dziecku dosypać 5 łyżeczek cukru np. do herbaty?
Nawyki
Moim małym sukcesem dietetycznym jest więc fakt, iż nasze dzieciaki piją na co dzień tylko wodę. Oczywiście zdarza się im pić soki (lubimy te świeżo tłoczone z jabłek) oraz od święta napoje gazowane, ale śmiało mogę powiedzieć, że 95% ich picia to czysta woda. Osobiście uważam, że naturalna woda jako jedyna gasi pragnienie, poza tym ma nieoceniony wpływ na nasz organizm (co oczywiście dowiodły liczne badania amerykańskich naukowców). Nawyk picia wody konsekwentnie wprowadzaliśmy od szóstego miesiąca życia dzieci i długo nie dawaliśmy im posmakować dosładzanych napoi.
Woda, ale jaka?
W rzeczywistości życia dzisiaj w wielkim mieście pozostaje jeszcze pytanie o to, jaką wodę pić. W dzieciństwie mieszkałam w małym miasteczku i pamiętam, że mama stawiała w dzbanku wodę przegotowaną, którą sobie z siostrą nalewałyśmy. W szkole i na podwórku piłyśmy zimną prosto z kranu. Bardzo mi wtedy smakowała. Dzisiaj poznańska kranówa nie za bardzo mi smakuje. Podobno jest dobra do picia, ale w mojej ocenie ma posmak chloru i rur, który mi przeszkadza. Przez długi czas kupowaliśmy wodę źródlaną w plastikowych butlach.
Jednak później przeczytałam, że butelki plastikowe używane do wody, wykonane są najczęściej z poliwęglanu, który zawiera bisfenol A. Wykazuje on działanie kancerogenne, powoduje zaburzenia hormonalne, a jego stosowania zakazano przy produkcji butelek dla niemowląt. Ponadto plastik znacznie obniża jakość samej wody, która podobno wchodzi z nim w reakcję. Szczególnie, gdy na dworze panuje upał a butelkowaną wodę przechowujemy w nasłonecznionym miejscu. Do tego dochodzi jeszcze argument dbałości o środowisko i argument finansowy – przy aktywnych dzieciach wody zużywa się naprawdę dużo.
Alternatywa dla plastikowych butelek
Pierwszą alternatywą był dla nas filtr do wody w dzbanku, ale jego minusem była mała pojemność. Woda szybko się kończyła i nikt nie dolewał, filtry szybko się zużywały i w ostateczności nie wychodziło to tanio. Po przeprowadzce do domu zaczęliśmy szukać innej alternatywy i dużo osób poleciło nam stałe filtry z odwróconą osmozą do zamontowania w kranie. Jesteśmy już po kilku tygodniach od montażu i muszę powiedzieć, że jestem zachwycona tym rozwiązaniem.
W kuchni mamy dwa małe kraniki – z jednego leci woda oczyszczona wkładem węglowym z drugiego zmineralizowana. Obydwie wody nadają się do bezpośredniego picia i są naprawdę bardzo smaczne. Obok zlewu na stałe stoją dwa kubeczki i dzieciaki mogą same sobie nalewać wodę, kiedy są spragnione. Woda w ten sposób filtrowana jest podobno najzdrowsza, bo ma doskonałą bioprzyswajalność i właściwy bilans składników mineralnych.
Inwestycja, która się opłaca
Taki filtr jest także dobrą inwestycją finansową. Jak obliczył producent naszego filtra czteroosobowa rodzina w ciągu jednego dnia wypija – nie licząc potraw gotowanych na wodzie – ok. 9 litrów wody. W sklepie butelkowana woda kosztuje ok. 0,75 zł za litr. Rocznie wypijamy zatem 3 285 litrów. Jeżeli kupujemy najtańszą wodę w butelce, kosztuje nas to 2 463 zł w skali roku. Jeżeli zrezygnujemy z wód butelkowanych i pić będziemy wodę kranową, to za 1 litr wody zapłacimy około 0,004 zł. W zależności od modelu, koszt filtra wraz z montażem i serwisem to ok. 1 100 zł. Za roczne zużycie wody do picia zapłacimy 13,14 zł, co razem nam daje koszt 1 113,14 zł w roku inwestycji.
W kolejnych latach to jedyne 413,14 zł rocznie, wliczając w tę kwotę zarówno koszt wody, jak i serwisów filtra. Rezygnując z kupowania wody w plastikowych butelkach na rzecz wody filtrowanej molekularnie oszczędzamy około 2000 zł rocznie. Powyższe obliczenia nie uwzględniają korzyści wynikających z braku konieczności kupowania, przywożenia i wnoszenia butelek do domu, a także oszczędności na sprzęcie domowym, który nie ulega zniszczeniu pod wpływem kamienia. Uff, trochę tych wyliczeń jest. Ale akurat ja lubię sobie to tak konkretnie rozpisać i w oparciu o liczby i inne dane podejmować decyzje.
Zupełnie szczerze zachęcam zatem do po pierwsze kształtowania dobrego nawyku picia wody przez nasze dzieciaki i po drugie do przemyślenia inwestycji w dobry filtr molekularny, ponieważ jest to rozwiązanie, które w przypadku rodziny sprawdza się idealnie. Sami początkowo dość sceptycznie do tego podchodziliśmy, bo niby wodo to woda, ale… No właśnie ale. Zewsząd jesteśmy atakowani niezdrowym jedzeniem, często wręcz syfem, więc niech ta woda, której pijemy bardzo dużo, będzie zdrowa.
Pozdrawiam,
Karolina
PS – Tak konkretnie, gdyby kogoś interesowało, to u nas od początku lipca z powodzeniem działa filtr Alabaster od FITaqua