Kiedy ostatnio szedłem z dziećmi przez miasto postanowiłem leciutko nadrobić drogę, żeby przejść przez plac Kolegiacki w Poznaniu. Szliśmy na lody, plac jest prawie pod drodze, a na placu od kilku miesięcy prowadzone są prace archeologiczne. Całość oczywiście odgrodzona, bo i wykopki głębokie, a poza tym normalne jest, że osoby postronne wstępu tu mieć nie powinny. Archeolodzy odkopują piwnice i krypty kościoła kolegiackiego, który to kiedyś stał. Stał od średniowiecza, aż do XVIII wieku, kiedy to prusacy kazali go zniszczyć. Jednak dwa, trzy metry pod powierzchnią ziemi są dość dobrze zachowane podziemia kościoła. Są tu krypty i szkielety sięgające XV wieku. I to nie, że jakieś tam małe kosteczki, ale całe konkretne szkielety
Nie potrafię przejść obojętnie koło takich rzeczy. Od razu uruchamia mi się wyobraźnia. Przecież tu, dokładnie tu gdzie stoję teraz, pięćset lat temu stał gość, którego szkielet właśnie odkopali archeolodzy! To był człowiek ze swoim własnym życiem, własnymi sprawami, chodził po ulicach Poznania tak jak ja dzisiaj. Prawdopodobnie był piwowarem, bo (dość skąpe) źródła pisane mówią, że jedna z dwóch murowanych krypt należała do cechu piwowarów.
Wiecie, mam swoje sprawy, idę do biura, bo deadliny gonią, ale przechodząc obok muszę zajrzeć do dziury co też tam dziś wykopali. Zawsze zastanawiam się co jest za następną górą, co jest za kolejnym zakrętem, skąd się tu wziął ten wielki kamień, jak coś jest zrobione, itp, itd. Chcę tą ciekawością zarazić dzieci, chociaż one już to mają, ja po prostu staram się tego w nich nie zabić.
Tak więc nadrabiamy drogi, żeby zobaczyć co odkopali archeolodzy. Podchodzimy do płotu, zaglądamy, dół na jakieś trzy metry, w środku reszki murów, szkielety, czaszki, żebra. Próbuje coś tam opowiadać sięgając po szczątkową wiedzę. Dzieciom to wystarcza, patrzą z szeroko otwartymi oczami. Podnoszę Hanię wysoko, żeby lepiej zobaczyła – w końcu ma dopiero nieco ponad metr. Więc ponoszę ją wysoko ponad płot.
Wtedy z baraku wychodzą archeolodzy, dwóch panów, patrzą na nas. Myślę sobie, że klasycznie mnie ochrzanią, ale nie. Zaczynamy rozmawiać. Jeden z archeologów – pan Andrzej Sikorski, którego w tym miejscu serdecznie pozdrawiam – zaczął moim dzieciakom opowiadać o wykopaliskach. O miejscu, o elementach, o szkieletach, o znalezionych przedmiotach. Tu Szymo błysnął, bo słuchając, że wykopali trochę krzyżyków i innych przedmiotów kultu, powiedział: „a tak, krzyżyki i inne, czyli varia.” Pan archeolog popatrzył na niego, zawiesił się na sekundę, ale potem z uznaniem pokiwał głową i snuł dalej swoją opowieść. Pokazywał jak na strukturze ziemi odznacza się wieko trumny, pokazywał kości, itp. Widać było pasję i chęć podzielenia się nią. Nie miało to znaczenia, że odbiorcami są dzieci – i to było super. Bo dzieci często się ignoruje, zwłaszcza w tematach naukowych, chcąc mieć „godnego” partnera do intelektualnej rozmowy. Tu była szczera, całkowicie pozbawiona arogancji często cechującej dorosłych, chęć podzielenia się pasją.
Dzieciaki (i bądźmy szczerzy – ja też) były totalnie zachwycone. Przypadkowy spacer zamienił się w przygodę.
Chwilę później rozmawiałem z nimi o pasji, o ciekawości świata, żeby tego nigdy nie stracili, żeby pragnęli sięgać dalej, widzieć więcej i więcej przeżywać.
Wtedy też moja sześcioletnia Hania powiedziała niesamowicie mądre słowa.
Ja: Musicie mieć w sobie ciekawość świata. Człowiek, który przestaje być ciekawy, którego nie interesuje świat jest jak… jak… jak krzesło.
Hania: Tak, wtedy każdy może na Tobie usiąść, a Ty już się nie podniesiesz.
pozdrawiam
Zuch
- zamknij okno! - 28/08/2023
- Tata, synek, projektor i Minecraft - 06/03/2023
- Studniówka – najbardziej bezsensowna impreza - 17/01/2023