Rzadko chodzę do kina. Nie dlatego, że nie lubię, bo lubię. Przyczyna jest dość prozaiczna – zwykle nie mam czasu. To znaczy, czas niby jest, ale zawsze wypada coś ważniejszego, a potem nagle okazuje się, że filmu już nie grają… Życie. Mógłbym długo wymieniać tytuły, które „przegapiłem”. Podobnie myślałem o filmie „Ona”: pewnie fajny film, pewnie znowu się nie wybiorę do kina. Szkoda, bo koleś zakochuje się w programie komputerowym, kurcze, przecież to moje klimaty, mój informatyk! Tak jak wspominałem, rzadko chodzę do kina, no chyba, że…
No chyba, że…
no chyba, że ktoś mnie zaprosi i zleci recenzję. Owym ktosiem jest Sony Pictrures, któremu udało się przerwać serię moich filmów-które-chciałem-obejrzeć-ale-coś-mi-wypadało-przez-miesiąc-czy-dwa-aż-przestali-je-grać.
Nie jestem recenzentem filmowym, nie jestem krytykiem filmowym. Nie za bardzo znam się na kinie i nie znam tegorocznych zdobywców Oskarów. Jestem taki sam jak Ty, mój drogi Czytelniku. Dlatego właśnie moja opinia może być dla Ciebie wartościowa. Ok, no to ja śmigam na film i zaraz jak wrócę napiszę co i jak.
(tu mijają ze 3 godziny)
ŁAŁ!
ŁAŁ! Tak zupełnie na świeżo i bez owijania w bawełnę – świetny film. Szczerze powiedziawszy nie bardzo wiedziałem czego mam się po tym filmie spodziewać. Widziałem tylko trailer (no i informacje, że dostał Złotego Globa i miał ponad dwadzieścia innych nominacji). Nie czytałem też żadnych recenzji. Poza tym sam reżyser i scenarzysta – Spike Jonze. Z jednej strony znany jako reżyser „Być jak John Malkovich”, a z drugiej strony, trochę mniej znany, jako producent i scenarzysta „Jackassów” (w tym nowego „Bezwstydnego dziadka”). Sami przyznacie, że rozbieżność dość spora. Do tego „Ona” reklamowane jest jako love story. No i ten wąs…
Ale po kolei
Napisałem już, że film jest świetny. Dodam, że jest świetny świetnością Malkovicha, a nie Jackassów. Spike Jonze przenosi nas w bliżej nieokreśloną przyszłość, która jest przedstawiona w bardzo ciekawy i jednocześnie przerażająco prawdopodobny sposób. Nie ma dziwnych statków kosmicznych czy innych futurystycznych dziwactw. Są natomiast wszechobecne, hmm… smartfony? Chyba tak to możemy nazwać. Widzimy tłumy ludzi cały czas gadających przez zestawy słuchawkowe. Taka typowa samotność w tłumie. W tym wszystkim mamy naszego bohatera Theodora – genialna rola Joaquina Phoenixa – który nie otrząsnął się jeszcze po rozwodzie. Mamy też premierę nowego sytemu operacyjnego wyposażonego w nowy rodzaj sztucznej inteligencji (któremu głosu użycza świetna Scarlett Johansson). No, taka milion razy mądrzejsza Siri z iPhona. Theo instaluje nowy OS i zaczyna się tworzyć relacja. Być może brzmi to niedorzecznie, ale sytuacja osadzona w kontekście filmowym naprawdę ma sens. Tyle o fabule, nie będę Wam spoilerować.
Film zrobił na mnie wrażenie, naprawdę. Jest bardzo dobrze zagrany, jest dobrze przemyślany, jest bardzo ładny i designerski, no i jest – niestety – prawdziwy. Porusza kwestie związków, jakie obserwujemy na co dzień. Wiecie, wszyscy wzruszają się widząc parę staruszków trzymających się za ręce, ale jak przychodzi do sprzątnięcia skarpetek to związki się rozpadają. Koncentrujemy się na sobie i zaczynamy wymagać tylko od innych, ale nie od siebie. Chcemy tylko dostawać, chcemy żeby było łatwo i przyjemnie. Tylko, że życie tak nie wygląda i żeby coś dostać, trzeba też coś dać. Z tym zaczynają być problemy, bo jednak w każdym (mam nadzieję) w nas jest pragnienie, żeby być kochanym. Niestety coraz częściej zdanie: „…przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe” staje się nic niewartym frazesem, bo „ja” jest ważniejsze niż „ty” i „my”. Moim zdaniem najważniejszą zasadą małżeństwa jest to, żeby drugą osobę kochać bardziej od siebie. To jest moja recepta. Moja żona ma taką samą.
Rzuciło mi się też w oczy to, że faktycznie jest tak, że zaczynamy akceptować pewne dziwactwa w imię, nie wiem, wolności? postępu? A te dziwactwa nakręcają kolejne dziwactwa i robi się z tego kompletnie popieprzony mix (chodzi mi np. o Isabelle, albo o podwójną randkę). Kurcze, nie zatracajmy się w tym.
Warto wybrać się na ten film. Warto wsłuchać się w dialogi. Warto sobie to wszystko przemyśleć. Warto też zastanowić się nad tym co jest ważne w naszym życiu i jak – i z kim – chcemy je przeżyć. „Ona” skłania do takich przemyśleń. Właściwie jak tylko wyszliśmy z żoną z kina, to od razu zaczęliśmy te kwestie poruszać. Dzięki Bogu jesteśmy w tym zgodni 🙂 Tak to już chyba jest, że wszystkie dobre rzeczy nie przychodzą łatwo, ale radość jaka z nich płynie jest bezgranicznie fantastyczna.
Krótko mówiąc – szczerze polecam. Zuch approved!
EDIT: Spike Jonze otrzymał Oskara za scenariusz do tego filmu.
pozdrawiam
ZUCH
PS – na koniec jeszcze tylko dodam, że zachwyciło mnie to jak twórcy filmu wyobrażają sobie design przyszłości (no, może poza modą). Wnętrza, sprzęt, miodzio. Chcę mieć taki monitor jak miał Theo, że o wystroju biura nie wspomnę.
.
Jak się łatwo domyślić ten wpis jest częścią mojej współpracy z Sony Pictures. Opinie tu zawarte są moimi subiektywnymi opiniami, na które Sony Pictures nie miała wpływu.
.