Poznańskie Targi Piwne 2017 już za nami. Jak zwykle była świetna atmosfera, fajni ludzie i pyszne piwa. Tym razem zaprosiłem mojego tatę i razem z bratem, kuzynem i kolegami spędziliśmy naprawdę udaną sobotę. Ale… co tam próbowałem i co mi smakowało?
Przede wszystkim, dla tych którzy nie bardzo się orientują w tego typu imprezach, to chodzi tu o degustowanie, o odkrywanie nowych smaków. To nie są meliniarskie szanty nad okolicznym jeziorem, gdzie wali się sześć Żubrów w pół godziny po czym wszczyna się bójkę z Bogu ducha winnym hydrantem przeciwpożarowym. Nic z tych rzeczy.
Tu piwo można kupić również 0,2 litra, a także 0,1 litra. Często można spróbować dosłownie w naparstku. Co prawda niektórzy piwosze twierdzą, że żeby dobrze wczuć się w konkretne piwo, trzeb nam 0,5 litra, ale ja osobiście nie podzielam tej opinii. Ja chcę spróbować możliwie wiele smaków, jednocześnie zachowując pion. Dlatego kupowaliśmy np. 0,3 i degustowało to pięć osób. Ten sposób jest bliski mojemu poznańskiemu sercu, ale tym razem nie chodzi o skąps… o oszczędność, ale właśnie o nieprzeholowanie z procentami. Trzeba zauważyć, że niektóre piwa rzemieślnicze mają ponad 10% zawartości alkoholu.

Aha, równocześnie z Poznańskimi Targami Piwnymi obywał się zlot food tracków, więc można było i bardzo smacznie zjeść w stylu jaki ja bardzo lubię. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na pastrami z food tracka Letni Kredens, który na codzień stacjonuje w Lesznie, ale można go spotkać w całej Polsce na różnych zlotach. Buła – sztos! Przy okazji, śmiesznie jest iść na pastrami z tatą, który wiecie, raczej schabowe w domu niż uliczne żarcie 😃

Ok, ale przejdźmy do piwa. W zasadzie nie spróbowałem niczego co by mi jakoś bardzo nie zasmakowało. No może poza piwem domowego wyrobu z yerba mate. To nie jest dobre połączenie. Mimo, że było za darmo, to nikt z mojej ekipy nie zgłosił się po dolewkę 😃
Na pierwszy ogień poszedł mój zeszłoroczny hit – Devil’s Pact z borwaru Pracownia Piwa. To piwo w stylu Saison przypadło mi do gustu. Co ciekawe – krytykom piwnym nie. Ale najważniejsze to kierować się swoim gustem, a nie zdaniem innych ludzi. Co prawda Packtu chyba nie byłbym w stanie wypić pół litra, bo jest dość mocno słodkie, aż gęste. Nie mniej mi zasmakowało, podobnie jak całej mojej ekipie. Tego piwa w sklepie nie kupicie, bo nie jest butelkowane. Można je dostać tylko w multitapach.
Z Pracowni Piwa próbowaliśmy też 400! – piwa w stylu Imperial IPA – sztos. Naprawdę bardzo dobre piwo. Delikatne chmiele, lekka słodycz, wyczuwalne aromaty cytrusowe. Fajne.

Potem przyszedł czas na Browar Stu Mostów. Mój kuzyn jest z Wrocławia, więc kierując się swoim lokalnym patriotyzmem kierował nas w stronę ich stoiska. Specjalnie wysilać się nie musiał, bo ich piwa miałem już okazje spróbować podczas warsztatów u mnie w domu. Tym razem próbowaliśmy od nich m.in. świetnego weizen bocka, czyli Camba Bavaria Doppel Weizenbock German IPA. A mówiąc bardziej przystępnie to pszeniczny koźlak.
Dalej było stoisko browaru Wrężel, którego Tropical Imperial IPA jest wysoko w moim prywatnym rankingu. Poza nim wzięliśmy jeszcze pszeniczniaka z mango, który jak dla mnie był trochę za kwaśny. Ja nawet lubię kwaskowate piwa, np. dość kontrowersyjny Kapitan Drake (styl gose mojito) z Browaru Setka mi podpasował. W każdym razie z browaru Wrężel mam jeszcze na liście do spróbowania kilka piw, ale to przy kolejnej okazji, np. Miś Wojtek – red ale z dębiną macerowaną miodem.

Bardzo na plus wypadło pumpkin pie ale z Brovarii. To styl, który w procesie ważenia ma dodawaną pieczoną i karmelizowaną dynię, a także przyprawy korzenne. Jeśli będziecie mieli okazję spróbować, to koniecznie, bo to piwo sezonowe i jest dostępne tylko w okolicy jesieni.

W międzyczasie odwiedziliśmy stoisko z miodami pitnymi, gdzie mój tata zachwycił się miodem aroniowym, który naprawdę jest genialny.
Nie mogłem sobie odmówić też małego kultowego Sharka z browaru Widawa, który ma IBU 98. Mocno chmielowe przeżycie.

Nie mogliśmy też nie odwiedzić browaru Kingpin, którego piwa bardzo sobie cenię. Tu spróbowaliśmy m.in. Hello Stranger, piwo w stylu milk stout, którego jestem fanem. Piwo ciemne, gęste, o aromatach czekoladowych i kawowych. Tu też wziąłem Amadeo, raspberry milkshake ipa, dla żony.


Ostatnim stoiskiem, przy którym spędziliśmy więcej czasu było stoisko browaru Birbant. Tu spróbowaliśmy ABW w stylu barley wine. IBU 100, alk. 10,5% – konkretne i bardzo dobre piwo. Zasmakował mi też El Jaguaris, w stylu coffee russian imperial stout. Czarne jak smoła, jak espresso. Mocno kawowe, bardzo intensywne, sztos.

Jak widzicie trochę tego było, aczkolwiek degustowane w takich ilościach, że absolutnie nie można tu mówić o żadnej libacji. Bo wiecie, o to właśnie chodzi. Piwo jest dla ludzi, ważne żeby zachować umiar.
Zupełnie ostatnim przystankiem było stanowisko Movember Polska, gdzie można było się przebadać. Tak wiecie, dla jaj. Ale o tym napiszę następnym razem.
Podsumowując – Poznańskie Targi Piwne zdecydowanie na plus. Ta impreza staje się moim obowiązkowym punktem w kalendarzu. Bardzo fajnie było wybrać się z facetami z rodziny. Super sprawa. Polecam.
pozdrawiam
ZUCH
PS – autorem tytułowego zdjęcia szklanki z lejącym się piwem jest Bartosz Pussak.
- Kotełki – gra logiczna - 31/03/2025
- Małżeństwo, to codzienność. Czasem piękna i lekka, czasem trudna i wymagająca. - 21/02/2025
- Miód – złoto, które warto mieć w domu (i w kubku kawy!) - 21/02/2025