Mam trzydzieści trzy lata i pierwszy raz w życiu byłem jesienią nad morzem. Nigdy nie brałem pod uwagę morza jako miejsca jesiennego urlopu. To znaczy, brałem to pod uwagę, ale zakładałem, że czas na to przyjdzie gdy będę na emeryturze. Z drugiej strony wielu znajomych zachwyca się jesiennym Bałtykiem, a wcale emerytami nie są. Jak więc wygląda to naprawdę? Hmm… jako urodzony empiryk musiałem sprawdzić temat osobiście.
Listopad odcisnął piętno na mojej kondycji – zarówno psychicznej jak i fizycznej. Końcówka roku jest dla mnie bardzo intensywnym czasem. Wtedy to krystalizuje się i zaczyna być realizowanych wiele tematów. Niekończące się wymiany mejli, rozmowy i spotkania, a projekty same też się nie zrobią. Do tego jeszcze kilka życiowych decyzji do podjęcia, biurokracja, urzędy, banki. No, sporo tego. Praca mojej żony też jest wyczerpująca. Wymaga ciągłego zaangażowania. W tym wszystkim jednak najważniejsza jest rodzina i nasz wspólny czas. Ale gdy dzień coraz krótszy, zimniejszy i bardziej deszczowy, to i dzieciom zaczyna odbijać. Już dawno zauważyłem, że w różnych sytuacjach kiedy pogrążamy się w np. niemocy artystycznej, narastającym rozkojarzeniu, czy poddenerwowaniu najlepszym rozwiązaniem jest przerwanie rutyny. Oczywiście sposób na jej przerwanie zależny jest od naszych aktualnych możliwości i głębokości portfela, ale nie zmienia to faktu, że w którymś momencie należy sobie powiedzieć „stop!” i zmienić otoczenie. Choć na chwilę.
Jesień zawsze była dla mnie problematyczna
bo okres między wakacjami a świętami jest dość długi, a czas wyjątkowo niesprzyjający. Jest to też czas, w którym wiele osób, mimo, że może, to nie planuje żadnych, krótkich wypadów za miasto. Myślę, że to błąd. Jeśli tylko możemy, to zaplanujmy sobie jakiś wyjazd właśnie na jesień. Teraz tak mówię, ale jeszcze miesiąc temu nawet nie myślałem, żeby wyjechać gdzieś na weekend, a już na pewno nie nad morze.
A jednak pojechaliśmy
Celem wyjazdu była Ustka, którą już kilka razy odwiedziłem, a już w samej Ustce ugościł nas hotel i spa Grand Lubicz *****. Krótko mówiąc – na bogato.
Prognoza pogody, jak to w listopadzie, była raczej daleka od ideału. W piątek, koło południa wyjechaliśmy z Poznania w deszczu. O ile dobrze pamiętam jest to trzeci raz z rzędu kiedy jadę do Ustki w deszczu. Jest to też trzeci raz z rzędu kiedy przestaje padać mniej więcej wtedy, kiedy wjeżdżam do Ustki. Przypadek? Nie sądzę.
Ok, czas wyjść do miasta
Ustka jest fajna, wiadomo. Ma bardzo ładna starą, rybacką część oraz to co nad morzem najważniejsze, czyli plaże. Ci co byli jesienią nad morzem na pewno potwierdzą, że jesienne plaże wyglądają po prostu obłędnie. Szerokie, piaszczyste, wygładzone przez sztormy. Coś niesamowitego. Ja w ogóle lubię takie „anomalie” krajobrazowe, bo ja z nizin wielkopolski, więc jak widzę morze, to się cieszę jak szczeniak. Ze dwie godziny łaziliśmy po plaży inhalując się jodem. Dzieci zbierały muszelki, goniły mewy, a my trzymaliśmy się za ręce i z uśmiechem cieszyliśmy się chwilą.
Tak w ogóle, to w Ustce są dwie plaże, wschodnia i zachodnia. Wschodnia to ta przy promenadzie, przy latarni. Ta główna, można powiedzieć. Co ciekawe, trwają tam pracę nad budową sztucznej rafy, która ma poszerzyć plażę i zapobiec jej dewastowaniu przez fale. Natomiast plaża zachodnia jest po drugiej stronie kanału portowego, za bunkrami. Jest bardziej dzika, szersza, z wydmami. Jest po prostu obłędna. Piach, kałuże, pieniące się fale, pochmurne listopadowe niebo. Klimat niesamowity. Nie mogłem się napatrzeć. Jestem totalnie oczarowany.
Plaża, plaża, a po plaży?
Jest co robić, aż za dużo jak na jeden weekend. Oczywiście zaliczyliśmy latarnię morską i bunkry Bluchera, które z prywatnej inicjatywy, pod troskliwą opieką pana Marcina, z roku na rok są coraz fajniejsze i coraz ciekawsze. Idźmy dalej – usteckie krówki. Nie dość, że smaczne i ciągną się zawodowo, to jeszcze mogą dać upragnioną chwilę ciszy zamykając niezamykalne małe paszcze 🙂 Ustka i okolice to też świetne trasy na rowerowe przejażdżki.
Jeszcze kilka słów o hotelu
Muszę przyznać, że miałem pewne obawy, bo nie do końca wiedziałem czego się spodziewać. Grand Lubicz ***** jest duży i luksusowy. Zastanawiałem się czy nie będzie po prostu przaśny. Na szczęście taki nie jest i mogę go Wam szczerze polecić. Zarówno na weekend we dwoje, jak i rodzinny wypad. Wiecie pewnie sami, że wyjazd z dziećmi niesie za sobą nieco komplikacji. Niby człowiek wypoczywa, ale cały czas pilnując dzieci. Czasu dla siebie – w sensie dla małżeństwa – często brak. Tu było zupełnie inaczej, bo hotel ma naprawdę świetną infrastrukturę właśnie dla rodzin. Aquapark: baseny z wodą solankową, brodzik dla dzieci, a dla rodziców sauny. Uwielbiam saunę, mógłbym tam siedzieć godzinami. No dobra, może nie godzinami, ale fakt jest faktem, że uwielbiam się wygrzać i wypocić, a potem wylać sobie na łeb wiadro zimnej wody. Poza tym są kręgle, kort do squasha i boisko do cube balla (czyli piłki nożnej granej 1 na 1 – można fajnie z dzieciakami pograć). Jest też fikoland, no wiecie, taki park zabaw dla dzieci, zjeżdżalnie, materace, basen z kulkami, szaleństwo. Jako rodzic, nie mogłem nie docenić wewnętrznego „przedszkola”. Czynne popołudniami oferowało opiekę nad potomstwem. Animatorzy, zajęcia plastyczne, ścianka wspinaczkowa, xbox (ciekawe co Szymo wybrał?). Nie chodzi o to, żeby „pozbyć się” dzieci. Chodzi o to, że rodzina, to nie tylko dzieci. Fundamentem rodziny jest małżeństwo i trzeba je pielęgnować. My w ramach pielęgnacji małżeństwa trzasnęliśmy sobie masaże w hotelowym SPA. Tak… ja i spa… A jednak, mówię to wprost – jeśli tylko macie taką możliwość, to warto, naprawdę warto. W końcu o to tu chodzi, żeby się odprężyć, zrelaksować i zrestartować. A potem z powrotem na basen. I na kolację. Jedzenie – dużo, różnorodnie i smacznie. Dla niektórych to ważne, więc wspomnę, że również zdrowo – dużo warzyw i owoców. Wieczorem, gdy dzieci już śpią po całodniowych szaleństwach, mamy do dyspozycji m.in. klub nocny i fajny, kameralny drink bar na dachu hotelu. Tam też jest – bez kitu – obrotowa platforma, całe piętro drink baru się kręci. Na koniec jeszcze dodam, że hotel ma profesjonalny resort medyczno-rehabilitacyjny, wiecie, solanki, borowina, masaże. Dla mnie może niekoniecznie, ale poważnie myślę nad takim prezentem dla rodziców.
Zatem, po co jechać jesienią z dziećmi nad morze?
Myślę, że warto tu zasięgnąć opinii podmiotu lirycznego, czyli dziecka we własnej osobie.
Szymo: „Po to, żeby pójść na spacer nad morze i po to, żeby tam odpocząć. Żeby pozwiedzać różne rzeczy i żeby można było do nich wejść i czegoś ciekawego się dowiedzieć. I żeby się fajnie bawić. I robić zdjęcia. I pływać w basenie.”
Hania: „Po to żeby się fajnie bawić z rodzicami, bo z rodzicami można się fajnie bawić. Żeby bawić się na przykład w hotelu jakimś, bo tam są baseny i można się fajnie w nich kąpać. I one są wielkie albo małe. I można też… hmmm… eeee… i… można spędzić razem czas.”
Ja od siebie dodam jeszcze, że ten weekend w Ustce był mi bardzo potrzebny. Nawet nie wiedziałem jak bardzo dopóki się tam nie znalazłem. W morzu jest coś uspokajającego, nawet gdy jest wzburzone. Człowiek po prostu stoi na plaży, patrzy na fale i umysł się oczyszcza. Sprawy zaczynają się w głowie układać, jak klocki w Tetrisie. Wróciłem do domu wyeksploatowany, ale wypoczęty, z nową porcją energii i chęci do działania. Mój plan rzeczy, które muszę zrobić w najbliższym czasie jakby mniej mnie przeraża i jasno widać, że wszystko się uda.
Pozdrawiam
Zuch
komentarzePS – wpis powstał przy współpracy z miastem Ustka. Wszystkie zawarte tu opinie są moje i są subiektywne.