Kiedyś umrę. Fakt. Przestanę istnieć tu na ziemi. Będę wspomnieniem. Wrażeniem. Będę opowieścią. Ale jaką? Co powiedzą o mnie moje dzieci? Czy byłem z nimi wystarczająco mocno i wystarczająco dobrze, żeby przeżyć śmierć w ich wspomnieniach? Obecny, czy nieobecny ojciec?
Co możemy powiedzieć o swoich ojcach? Co oni mogą powiedzieć o swoich ojcach? Zwykle niewiele, a jeśli już to często, zbyt często, są to przykre rzeczy. Takie, których nie chcielibyśmy usłyszeć od naszych dzieci. Warto o tym pomyśleć, bo jak chyba żadne dotąd pokolenie stoimy przed szansą bycia prawdziwymi ojcami.
Takimi, którzy są wsparciem nawet gdy umrą. Takimi, którzy wywarli autentyczny, budujący wpływ na dziecko. Takimi, których wartości i zasady będą kontynuowane w szacunku. To jest wysoko postawiona poprzeczka.
Rozmyślam o tym ostatnio. Jednym z impulsów był genialny serial „This Is Us”, gdzie widzimy postać ojca, który wywarł bardzo silny i pozytywny wpływ na życie swoich dzieci. Nie był ideałem, bo takich na świecie nie ma, ale był niezłomny. Zmagał się ze swoim dziedzictwem, a jakże –nieobecnego ojca, furiata i alkoholika. A jednak starał się ze wszystkich sił być dobrym mężem i ojcem. Drugim impulsem był świetny felieton Łukasza Najdera „Cień złego ojca”, który ukazał się magazynie Pismo (które szalenie polecam). Felieton zaczyna się od słów:
„Złego ojca nie da się zapomnieć. On ciągle tu jest. Ciąży niczym klątwa lub nienależny dług do nieustannego spłacania.”
W obu przypadkach mamy przedstawionego ojca urodzonego w latach 50, 60 zeszłego wieku. Pokolenia naszych rodziców czyli dzisiejszych 60-latków. W pierwszym przypadku patrzyłem, inspirowałem się, zastanawiałem się co mógłbym w moim życiu zrobić lepiej.
W drugim przypadku widać rzeczywistość, która mnie otacza z każdej strony – nieobecny ojciec. Widzę ojców kolegów i koleżanek. Bo w tym pokoleniu dominują nieudolni ojcowie. Ja miałem szczęście. Mój tata się stara, chociaż sam nie dostał żadnego dobrego wzorca ojcostwa.
„Tuż po formalnym „yyy, tak” okazało się, że prócz nazwiska, adresu i dziecka rodzice nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Ich małżeństwo zaczęło przypominać nużący irański film, do którego wklejono parę scen z Tarantino.”
– opisuje swoich rodziców Łukasz Najder.
„Nie miałem jeszcze dwóch lat, kiedy w środku zimowej nocy wyrzucił nas i zażądał, byśmy nie wracali.”
I dalej:
„Od czasu do czasu godził się, żebyśmy go odwiedzili i zostali na noc. Tyle że w sobotę najczęściej był pijany albo niepocieszony, bo nie mógł się napić, a w niedzielę skacowany lub zły, bo okazja do picia umknęła. Potwornie się wówczas nudził i absolutnie tego nie ukrywał. Nie zabiegał o następną wizytę. Mógł nie widzieć mnie przez kilka miesięcy, a nawet przez rok.”
Wyobraź sobie, że Twoje dziecko mówi tak o Tobie: mój ojciec nudził się ze mną, mój ojciec mnie nie chciał, itp.
To pokolenie, pokolenie ojców, których nie było, jest wynikiem smutnej polskiej historii i systemu społecznego, który wcisnął ich w pewne schematy. To nie jest tak, że oni masowo postanowili, że nie będą się angażować. Nie chcę nikogo oskarżać, chcę zrozumieć, wyciągnąć wnioski i nie popełnić tych samych błędów. Rozumiejąc to mogę wymknąć się zaciskającym się łapom wielopokoleniowej spuścizny nieobecności i bierności.
Kiedyś bycie ojcem sprowadzało się do fizycznego aktu dającego życie oraz zapewnienia jako takiej egzystencji. Wypadało być ojcem, wypadało pochwalić się na imieninach grzecznym dzieckiem, ale raczej niewiele poza tym. Nie było wiedzy o ojcostwie, nie było potrzeby bycia z dziećmi.
Było leżenie na kanapie i zwalenie wszystkiego na żonę, która szarzała i marniała stopniowo przygniatana zbyt dużym ciężarem. Aż w końcu małżeństwo i rodzina stają się wydmuszką, frazesem, nic nieznaczącymi słowami, albo gorzej – stają się czymś w czym następne pokolenie za żadne skarby nie chce uczestniczyć. Tak jakby winą instytucji małżeństwa było to, że ludzie zawiedli.
Czy dziś jest lepiej? Jest trochę zaangażowanych ojców. Garstka. Faceci z moje go otoczenia angażują się, są dumnymi ojcami nie tylko na imieninach. Chcą wiedzieć więcej, chcą się rozwijać. Wszystko fajnie, tylko że jest nas mało, plankton, błąd statystyczny.
Ale idzie ku dobremu. Jestem głęboko przekonany, że stanęliśmy w wyłomie. Ty, ja i kilku nam podobnych. Mało, ale musi wystarczyć. Musimy być głośni i niezłomni. Musimy być najlepszymi ojcami. To nie dla naszego ego, to dla naszych dzieci. Dla naszych żon. Dla wnuków. Dla przyszłych rodzin naszych dzieci. Mamy szansę dać dzieciom naszą obecność. Mamy szansę być nieśmiertelni w najlepszym znaczeniu.