Jestem szefem samego siebie, bo mam własną działalność. No, to nie do końca prawda, choć w wielu aspektach tak właśnie jest. A w niektórych nie. Krótko mówiąc: jak wygląda praca freelancera w domu?
W mojej karierze zawodowej przepracowałem kilka lat w agencjach reklamowych oraz po stronie klienta, a od ponad 6 lat jestem na swoim. Mam jednoosobową działalność, a biorąc pod uwagę charakter działalności mojej firmy (grafik i bloger) – jestem freelancerem.
Swoboda
Chyba od zawsze marzyła mi się taka sytuacja. Nie chodzi tu o jakiś gen przedsiębiorczości, a raczej o pewne wyobrażenie freelancerskiej swobody. Wiecie, skończyłem liceum plastyczne. To specyficzna szkoła, w której (przynajmniej za moich czasów, czyli pod koniec lat dziewięćdziesiątych) przedmioty artystyczne i możliwość wyrażenia siebie były ważniejsze niż klasyczne przedmioty licealne. Niewątpliwie miało to wielki wpływ na moje postrzeganie świata. Wyobrażenie to jest podsycane przez popkulturę, gdzie artysta, wolny strzelec, pojawia się dość często. No więc ja też tak chciałem. Chciałem nie musieć wstawać do pracy, chciałem nie musieć znosić humorów szefostwa, chciałem żeby nikt nie wmawiał mi że od 9 do 17 to najlepszy czas na pracę. To wszystko chciałem, ale musiałem od czegoś zacząć. Toteż zacząłem od pracy na etat w agencji reklamowej.
Wymarzone 11m2
Dziś piszę ten tekst siedząc w moim nowym biurze. Wybudowaliśmy z żoną dom, w którym od początku pomieszczenie przeznaczone na moje biuro było bardzo ważną częścią projektu. Z początkiem lipca dostałem w końcu swoją własną przestrzeń. Moje wymarzone 11m2, które mogłem urządzić tak jak chciałem, a nie tak, żeby upchnąć jak najwięcej grafików na metr olewając ich komfort pracy. Mam wielkie biurko, w zasadzie stół, designerski regał, odjechaną podłogę, betonową ścianę i duże okno. Na biurku mieszczą się mój tablet Cintiq 22HD oraz gadżety z Gwiezdnych Wojen, czy Wiedźmina. Na ścianie mam plakat Stranger Things oraz… Ale do tego co dziś jeszcze dojdziemy.
Ale kim ja w ogóle jestem?Mam na imię Maciek, ale i tak wszyscy mówią na mnie Zuch. Jestem mężem cudownej Karoliny, tatą trójki dzieci, grafikiem, blogerem, miłośnikiem kawy, yerba mate, projektowania po nocach oraz Pink Floyd. Cały czas nie za bardzo kumam Excela, ale za to polubiłem sushi. Bloguję od stycznia 2009 roku. W sierpniu 2016 zaczęliśmy spełniać jedno z naszych marzeń – budowę domu. Kto to przeżył ten wie, że jest to karkołomne zadanie. Zanim będziemy mogli spędzać rodzinny czas w przytulnych wnętrzach musimy przejść długą, często absurdalną drogę. Chcę się z Wami podzielić moimi przeżyciami i zdobytym doświadczeniem. Do domu wprowadziliśmy się na początku lipca 2017. |
Opowiem Wam jak to wyglądało od początku
Był 2011 rok. Miałem 29 lat, dwójkę dzieci, etat w trzeciej z kolei firmie. Miałem też serdecznie dość. Byłem zmęczony trwającym kilka lat pośpiechem: dom, przedszkole, praca, przedszkole, dom. Presja żeby siedzieć w pracy dłużej i robić więcej (wysokość pensji bez zmian). Mój blog stawał się jednak coraz bardziej popularny i w ten sposób zacząłem docierać do szerszego grona, które wiedziało, że jestem grafikiem. Zaczęły pojawiać się pierwsze zlecenia. Dojrzewałem do rzucenia etatu, ale nie byłem singlem, który w razie niepowodzenia może wrócić do rodziców. Jednak zleceń pojawiało się coraz więcej. Dobra praca kształtowała dobrą opinię i kolejne polecenia. Pod koniec roku zacząłem pracę nad całościowym projektem grafiki na pierwszy album Luxtorpedy. Pracowałem po kilkanaście godzin dziennie – 8 godzin w pracy, 8 godzin w domu. Spałem po 4 godziny. Byłem wykończony. Ale było warto. Wypracowałem sobie pozycję do tego żeby zwolnić się z pracy i założyć własną działalność. Był styczeń 2012.
Od tego czasu – mimo niekiedy przejściowych problemów – moje wyobrażenie freelancerskiej swobody potwierdziło się, a w zasadzie mocno przerosło oczekiwania. Z całą świadomością różnych wybojów po drodze, podatków, nieopłaconych faktur, itp – bycie freelancerem daje mi ogromną satysfakcję oraz (co dla mnie niezwykle istotne) bardzo dużo wolności i swobody. Do pełni szczęścia brakowało mi takiego „tylko-mojego-kącika”.
Lepiej niż na etacie
Różnica jakościowa była widoczna niemal od początku. Zniknął pośpiech, który generował wiele stresowych sytuacji. Skrócenie drogi między mną a klientem i postawienie siebie w roli negocjatora, decydenta i wykonawcy sprawiło, że odzyskałem dawną radość z pracy. Bo ja uwielbiam swoja pracę, ale biurowe przepychanki i brak kompetencji obrzydziły mi projektowanie.
Zauważyłem też, że utarte od 9 do 17 jest bardzo nieproduktywne. Tzn tak można pracować np. w fabryce, przy taśmie, w sklepie, gdzieś gdzie to faktycznie ma znaczenie. Ale praca grafika, blogera, to konkretne zadania i nie ważne w jakich godzinach będę przed komputerem – ważne żeby zadanie zostało wykonane. Nie raz zdarzyło mi się pracować długo w nocy, bo ja tak lubię. Czasami od 22 do 2 nad ranem jestem w stanie zrobić więcej i lepiej niż pracując od rana. Zależy od dnia, zadania i okoliczności. Nie chodzi tu tylko o widzimisię, ale o konkretną produktywność. Swoboda organizowania swojego czasu jest fantastyczna. Mogę w dzień pozałatwiać różne sprawy, zrobić zakupy, na luzie odebrać dzieci ze szkoły, pobawić się z nimi, a popracować jak już będą spały. A czasem popracować cały dzień, a czasem wcale. Mogę iść do kawiarni z laptopem i napisać tekst albo mogę zostać w domu i trochę pograć na konsoli, bo jestem zmęczony i potrzebuję się zrestartować. Oczywiście wszystko z głową, bo rachunki (i to niemałe) muszę płacić jak każdy. Ale ogólnie tak jakoś bardziej mi się chce, bo widzę że moja praca przynosi konkretne wyniki.
>> Sprawdź mój kanał na Instagramie.
Od 2012 roku moja działalność cały czas ewoluuje, pojawiają się coraz fajniejsze zlecenia, a w dodatku blog prowadzony regularnie od 2009 roku zaczął przynosić konkretne dochody (no i jest moją najlepszą reklamą). Wracając do przestrzeni biurowej – początkowo wynajmowałem biurko w coworkingu lub u znajomych startupów. Było bardzo fajnie i generalnie polecam coworking. W moim przypadku mieszkając w M2 z małymi dziećmi, coworking był zbawienny. Dzieci jednak podrosły, więc przeniosłem się z pracą do mieszkania. Wydzieliłem sobie mały fragment pokoju i było fajnie. Ale zawsze może być lepiej, bo po prostu ledwo się mieściłem, a w zasadzie nie mieściłem się. Komputer, tablety, notatniki, szkicowniki, itd. Moje biurko to kontrolowany chaos. To moja przestrzeń, mój bałagan, moja inspiracja. To ważne żeby mieć coś takiego bardzo swojego. Swoje detale, swoje gadżety, swoje królestwo. Spędzam w biurze jednak trochę czasu i ono musi być skrojone pode mnie. Nie może być tak, że muszę układać papiery, szkice i makiety, z których korzystam, bo żonie szefa podobają się puste biurka… Na moim biurku stoi R2D2, wiedźmiński amulet i zegar z Lego, który zrobiłem z synkiem. W kącie stoi gitara, bo lubię sobie pograć robiąc przerwę wtedy kiedy mam na to ochotę. Moje szkice mieszają się z rysunkami dzieci. To wszystko sprawia, że biuro jest przesiąknięte moim życiem i czuję się tu wyśmienicie. Dlatego tak bardzo cieszyłem się na to, że w domu będę miał swoje biuro.
Zanim jednak będzie biuro, w którym można pracować, mamy rysunek techniczny w projekcie domu, a potem ściany z cegieł. W końcu pojawia się okno i tynk. Pomieszczenie zaczyna nabierać kształtu, zaczyna być pokojem. Ale to miał być MÓJ pokój. MOJE biuro. Sam sobie wybrałem kolory ścian, meble, podłogę, cały układ – to moje królestwo. Wcale nie jest jakieś super odjechane, bo nie chodzi o to, żeby robić rzeczy na siłę i na środku postawić zjeżdżalnie, bo „patrzcie jaki jestem wyzwolony i kreatywny”. Moje biuro jest w zasadzie moim narzędziem pracy. Tak jak komputer powinien być na tyle dobry, żeby praca była swobodna, tak i przestrzeń biurowa powinna być dla mnie inspirująca.
Jak więc się do tego zabrałem?
Jako że mam trochę doświadczenia pracując w różnych miejscach, to przy urządzaniu nowego biura nie poruszałem się po omacku. Najpierw układałem sobie wszystko w głowie, na kartce papieru. Zastanawiałem się co chcę i po co chcę? Dopiero potem przeglądałem podłogi i meble w internecie żeby znaleźć coś co spełni moje oczekiwania (i nie zarżnie budżetu). To miało być coś takiego, że spojrzę i powiem: tak, to jest to!
Pierwszą rzeczą, którą chciałem mieć i byłem tego pewny to betonowa ściana. Strasznie mi się to podoba. Taka ściana to duża, szara i poszarpana powierzchnia. Narzuca pewien kierunek przy dalszym projektowaniu. Lubię na nią patrzeć. Z jednej strony to po prostu szara ściana, a z drugiej strony jej nieregularna faktura cały czas mnie ciekawi, przykuwa wzrok. Zauważyłem, że pomaga mi się skupić, bo mózg jakoś odlatuje w te wzorki. Nie potrafię tego lepiej wyjaśnić – za każdym razem widzę tam coś innego.
Zastanawiałem się początkowo czy nie dobrać do niej jakiegoś mocno kontrastującego koloru na pozostałe ściany. Myślałem nawet nad czymś w stylu zieleni ftalo, ale na szczęście szybko mi przeszło. Lubię też kolor czarny, no ale bez przesady. Stanęło więc na szarym lekko wpadającym w niebieski. I teraz tak: dla niektórych z Was takie szare pomieszczenie może wydawać się straszne. Tym bardziej, że obecnie panuje moda na białe pomieszczenia. Biel, biel, biel. A ja tego nie lubię. Ładnie to wygląda na Instagramie, ale żyć w tej bieli to bym nie chciał. Ja muszę biel złamać. Ja. A mowa o moim biurze. Mi w tych szarościach dobrze. Idźmy dalej.
Spójność
Bardzo chciałem żeby wszystko było spójne, żeby uniknąć tak częstej zbieraniny – dziś kupi się biurko, za rok półkę, niby podobną, ale jednak z innej parafii. Za kolejny rok coś jeszcze, podłogę się dobierze za pięć lat, albo nigdy. Zbieraniny najłatwiej uniknąć decydując się na meble z jednej kolekcji. Ja zakochałem się w kolekcji Balance z VOX. Zaraz do tego dojdziemy.
Podłoga
Dużą i istotną, a często bagatelizowaną częścią pomieszczenia jest podłoga. Gdy wybieraliśmy z żoną podłogi do reszty domu, trochę czasu poświęciłem na pokręcenie się po salonie i szukanie czegoś… no… czegoś przy czym powiem: tak, to jest to! Oczy mi się zaświeciły przy tej podłodze. Podłogi wybieraliśmy na kilka miesięcy przed ich położeniem, więc był czas żeby się rozmyślić, ale jednak to było to. Z tymi panelami mam tak jak z betonową ścianą – czasami po prostu sobie na nią patrzę. Lubię ładne rzeczy. Nie wiem czy to jest do końca dla was zrozumiałe, choć podejrzewam, że osoby, które mają jakikolwiek styk z designem doskonale wiedzą o co mi chodzi.
>> O podłogach pisałem więcej w tym wpisie. Przeczytaj, bo warto.
Przy okazji polecam salon podłóg i drzwi VOX na ul. Św. Marcina w Poznaniu – super profesjonalna obsługa, a także co warto podkreślić – świetni montażyści.
Listwa podłogowa, biała, bardzo fajnie oddziela podłogę od ściany, tworząc przyjemny kontrast. Ponadto w listwie ukryte jest miejsce na kable. Niby elektrykę mam zaprojektowaną tak żeby się nic nie ciągnęło, ale wiadomo jak to jest – nigdy nic nie wiadomo.
Same ściany chcę ozdobić plakatami i moimi pracami. Kiedy rok temu byłem na konferencji Netflixa zobaczyłem tam duży plakat (120cm długości) promując serial „Stranger Things”. Plakat sobie wziąłem. W sensie dostałem. Rzecz świetna graficznie, a do tego dość unikatowa. Mam jeszcze plakat z animacji „Trio z Belleville” oraz z musicalu „Kotka na blaszanym dachu”. Czekam aż przyjdą zamówione ramki i wszystko wieszam. Jak już to zrobię to będę mógł ocenić kompozycję, bo chcę też oprawić w ramki moje co fajniejsze prace, a kilka takich mam, ot choćby okładki Luxtorpedy. Albo okładkę albumu fotograficznego Macieja Margasa „Warsaw on Air”, który został wręczony brytyjskiej parze książęcej podczas ich ostatniej wizyty w Polsce. Może jakiś komiks też sobie powieszę? Pewnie tak, bo w końcu Zuch to moje alter ego i bez tych komiksów nie byłoby tego biura.
Meble
Coś chciałem, ale nie wiedziałem co. Dopóki nie zobaczyłem wspomnianego regału Balance (od VOX) i wtedy już wiedziałem, to będzie właśnie on. Dostępny w trzech wariantach kolorystycznych (biały, szary i grafitowy) ma możliwość swobodnego układu półek. Można też dobrać kilka fajnych dodatków. Ja zdecydowałem się na biały, bo pokój jest już szary. Ale dlaczego akurat ten regał? Z jednej strony jest mega praktyczny, bo edytowalny. Z drugiej strony jest zwyczajnie piękny. Warto otaczać się ładnymi rzeczami. Zatem estetyka i praktyczność. Każdy kto prowadzi nawet mały biznes wie, że przez lata gromadzi się mnóstwo dokumentów i innych papierów, a i na bieżąco przerób jest całkiem spory. Dlatego ten regał z tymi swoimi wszystkimi półeczkami i schowkami daje mi pewną nadzieję na zachowanie jako takiego porządku.
Seria Balance ma też bardzo fajne biurko, genialne biurko, ale potrzebowałem czegoś większego i głębszego.
A może zamiast biurka…
Wiecie, przyzwyczailiśmy się do myślenia, że biurko, to biurko – konkretnie nazwany mebel. A przecież chodzi o blat i nogi i o to, żeby było nam wygodnie. Ja do wygody potrzebowałem przestrzeni. Gdybym tylko pisał, to wystarczyłby mi laptop, z którym mógłbym siedzieć sobie na kanapie czy w hamaku (albo klasycznie przy biurku). Ale ja sporo szkicuje, rysuje, itp. Sam sprzęt graficzny zajmuje trochę miejsca, a jeszcze muszę pomieścić wszystkie papiery. Zatem zamiast biurka kupiłem stół, oczywiście również z serii Balance od VOX. Stół ma 175 cm szerokości i 92 cm głębokości, czyli przynajmniej jest o te 20-25 cm większy w każdą stronę od biurka. Pisząc ten tekst pracuję przy nim już prawie miesiąc i mogę szczerze powiedzieć, że było bardzo dobry wybór, najlepsze biurko (choć stół) jakie miałem.
Co ciekawe, początkowo rozważałem urządzenie salonu i jadalni w meble z serii Balance, bo bardzo mi się podobają i nadają się do różnych wnętrz. Ostatecznie jednak Balance jest w biurze. I dobrze.
>> Całą kolekcję Balacne od VOX możesz zobaczyć TUTAJ.
Jakość
Sporo czasu spędziłem w salonach oglądając meble, co polecam, bo fajnie jest to dotknąć, sprawdzić jakość. Przekonać się, że blat to kawał solidnej dechy, a nie np. sklejka z tektury. Zobaczyć, że mebel stoi pewnie. Porównać, wyrobić sobie opinię. Ponadto pracownicy salonów VOX są naprawdę dobrze zorientowani w kwestii aranżacji wnętrz, a w niektórych salonach np. w poznańskiej Plazie można porozmawiać z profesjonalnym projektantem, a to – uwierzcie mi – otwiera oczy na wiele spraw i jest bezcenne.
Jeszcze nie wszystko jest gotowe, jeszcze część rzeczy trzeba wykończyć, część dokupić (a wcześniej na to zarobić), ale tak, mam swoje własne 11m2 biura i uważam to za wielkie błogosławieństwo.
Integralna część domu
Z własnego doświadczenia mogę podpowiedzieć, że urządzając własny kąt pracy, zwłaszcza kiedy mamy możliwość, że będzie to integralna część domu, powinniśmy się skupić wyłącznie na własnym guście. My od początku potraktowaliśmy moje biuro jak coś zupełnie zewnętrznego. Dom to dom – jest wspólny. Biuro jest moje. Nawet drzwi ma zamykane na klucz. To jest pokój, w którym się pracuje. Kończy się pracę i wychodzi. To moje królestwo, w którym ja mam się czuć dobrze.
Planujmy przyszłość
Warto przemyśleć układ biura jeszcze na etapie projektu domu, przed położeniem instalacji. Dzięki temu mogłem przewidzieć na której ścianie chcę mieć więcej kontaktów (bo komputer, tablet-monitor, drukarka, głośniki, lampka, itd). Mogłem przewidzieć, że jeśli postawię pod oknem prawie dwumetrowe biurko, to nie będzie miejsca na kaloryfer w takiej formie jak był początkowo w projekcie. Dlatego po konsultacji z instalatorem hydrauliki zdecydowałem się na grzejnik pionowy o nieco większej mocy niż przewidywał projekt. Po co? Ano po to, żeby było mi ciepło, bo praca grafika wykonywana jest głównie na siedząco. Kiedy siedzimy szybciej jest nam zimno, a komfort pracy jest dla mnie bardzo istotny. Chciałem też mieć okno na wprost biurka, żebym mógł łatwo odrywać wzrok od monitora i patrzeć w dal (co jest istotnym ćwiczeniem oczu polegającym na zmianie ogniskowej, żeby oko nie przyzwyczaiło się do patrzenia na bliskie obiekty). Chciałem też mieć jedną ścianę na wyciągnięcie ręki, bo lubię organizować sobie pracę przez małe, samoprzylepne karteczki. To wszystko chciałem już prawie rok temu, kiedy były wylewane fundamenty. Dlatego dziś jest mi tu dobrze. Myślcie na przód i planujcie całościowo.
>> O projektowaniu wnętrz pisałem więcej w tym wpisie. Przeczytaj. Warto.
Oznacza to, że zaprojektujcie sobie całe wnętrze, ze wszystkimi detalami, a potem konsekwentnie, w miarę możliwości finansowych kupujcie konkretne rzeczy z listy. Ja jeszcze muszę dokupić fotel, ale to może na jesień jak uzbieram. Potrzebuję takiego wygodnego mebla, ponieważ często robimy sobie z żoną takie wewnętrzne narady dotyczące bloga, firmy, domu itp. Biuro jest miejscem gdzie dobrze się skupia na konkretnym zadaniu. Poza tym często gdy wymyślam komiksy, to nie siedzę przy biurku, a właśnie lubię się wygodnie rozsiąść. Zatem z czasem pojawi się tu fotel Grant, najlepiej z podnóżkiem.
Do fotela marzy mi się lampa podłogowa z abażurem Luna Light 2.
Poza tym jestem totalnie zauroczony zegarem Pave.
Choć początkowo zadowolę się zegarem Sato.
Piszę to po to, żeby pokazać, że mam plan, który będę sobie realizował. Całość od podłóg po dodatki (w tym np. śmietnik na moje papiery)
będzie spójna i sprawi, że miejsce w którym spędzam po kilka godzin dziennie będzie dla mnie źródłem radości i inspiracji, a nie przykrego obowiązku.
Planujcie na przód i myślcie o projekcie całościowo. Czasami na spełnienie marzeń trzeba trochę poczekać, ale satysfakcja jaką jest efekt własnej ciężkiej pracy jest nieziemska.
PS – partnerem wpisu jest firma VOX. Polski projektant i producent: mebli, podłóg i drzwi. Cały tekst jest wynikiem moich przemyśleń i jest całkowicie subiektywny.
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023