Przeciętne polskie dziecko spędza w placówce edukacyjnej większą część swojego dnia. Jak wszyscy wiemy miejsca te bywają różne, pracują w nich różne osoby, często bywają one niezadowolone ze swojej pracy i z życia w ogóle. Zdarzają się w szkołach nauczyciele z pasją, kochający swój zawód, traktujący dzieci z szacunkiem i zrozumieniem. Jednak z moich obserwacji wynika, że stanowią oni mniejszość.
Część z tych początkowych pasjonatów zabija system oświatowy i powszechna w naszym szkolnictwie „testokracja” czyli uczenie dla dobrego wyniku końcowego egzaminu. Dominuje nauczycielski marazm i codzienna rutyna, zmagania z tymi, którzy nie nadążają lub sprawiają trudności wychowawcze. Przypomina to trochę gaszenie setek małych pożarów bez szukania ich przyczyny. Nie ma czasu ani możliwości, aby zagłębić problem. Trochę lepiej wygląda to w początkowych latach, kiedy nauczanie zintegrowane i jeden dominujący nauczyciel dają poczucie jakiejkolwiek relacji z uczniem. Dramat zaczyna się w klasach 4-6 SP i później. Zmieniający się co 45 minut nauczyciel przedmiotu, który musi wyrobić się z podstawą programową plus wychowawca, który na kwestie najważniejsze ma jedną lekcję w tygodniu przeprowadzaną zbiorowo. W takim układzie nie ma praktycznie szans na poznanie ucznia, nie wspominając już o pogłębionej rozmowie.
Relacje z dorosłymi
Naturalnym jest, iż większość nastolatków w pewnym momencie zaczyna dystansować się od swoich rodziców, staje się wobec nich brutalnie krytyczna. Proces ten ma na celu uczynienie z nich samodzielnych jednostek. Jednocześnie w tym samym czasie ich uwaga jest skupiona na rówieśnikach i wydawać by się mogło, że odrzucają oni świat wszystkich dorosłych. Z mojego doświadczenia wynika jednak, że bunt wobec rodziców, naturalnych autorytetów, to często początek poszukiwania relacji z innymi dorosłymi, poszukiwania kogoś z kim można normalnie pogadać, kto nas zrozumie. Szkoła, w której toczy się duża część ich życia, może stać się naturalnym miejscem do stworzenia takiej relacji.
Jak?
To pytanie nasuwa się każdemu kto skończył/kończy szkołę lub tym bardziej w niej uczy. Kilka szkół w Polsce, aby wyjść naprzeciw temu problemowi wdrożyło system zaczerpnięty z oświaty anglosaskiej zwany tutoringiem szkolnym. Co ciekawe zrobiły to głównie masowe szkoły publiczne, a nie kameralne i zindywidualizowane szkoły prywatne.
Na czym polega tutoring?
Każdy uczeń po upływie kilku tygodni w szkole i oswojeniu się z rzeczywistością wybiera sobie tutora z listy zaproponowanej przez wychowawcę. Tutorami są zarówno nauczyciele, jak i pracownicy szkolni, którzy posiadają odpowiednie kwalifikacje. Przyjmuje się zazwyczaj, że kobiety prowadzą spotkania z dziewczynami, a faceci z chłopakami. Wybór ucznia zatwierdza wybrany przez niego tutor i jeśli obydwoje akceptują swoje wybory spotykają się podczas pierwszego tutorialu czyli rozmowy 1:1 w odizolowanym miejscu w szkole. Od tej pory tutor staje się osobistym doradcą edukacyjnym ucznia, który pomaga mu w podejmowaniu decyzji szkolnych, a niekiedy wspiera go w decyzjach życiowych. Spotkania te są objęte klauzulą poufności, która może być złamana jedynie w przypadku, kiedy tutor dowiaduje się o naruszeniu prawa przez ucznia.
Jak często?
Przeciętny tutorial trwa od 30 do 60 minut raz na 2 tygodnie. Tutor szkolny nie powinien mieć więcej niż 10 podopiecznych czyli tutoriale zajmą mu maksymalnie 1 dodatkową godzinę pracy dziennie (w praktyce jest to raczej dodatkowe 20 minut).
Dlaczego to działa?
Podstawową różnicą między nauczycielem a tutorem jest wyeliminowanie z relacji z uczniem oceniania go. Tutor nie stawia ocen, nie ma też wpływu na ocenę z zachowania. Może nie aprobować tego co robi uczeń, ale jego zadaniem jest wysłuchać i pokazać konsekwencje oraz wachlarz możliwych rozwiązań. Podczas tutorialu mamy czas na zastanowienie się nad wyborami dziecka, jednocześnie pokazując mu, że jest wartościowe jako osoba i akceptujemy je takim, jakie jest teraz.
Jak to wygląda w praktyce?
Czas poświęcony na tutoring zwraca się w postaci zmniejszenia czasu poświęcanego gaszeniu pożarów w klasach. Uczeń zyskuje osobiste zainteresowanie dorosłego, który staje się jego sojusznikiem w sprawach szkolnych. Bywa, że to właśnie jemu nastolatek mówi o rzeczach, o których nie mówi rodzicom z obawy o ich ocenę. Nauczyciele w sprawach związanych z uczniem udają się do tutora prosząc go o np. zachęcenie do większego zaangażowania na lekcji.
Uważam, że tutoring świetnie sprawdza się w warunkach każdej szkoły, nawet tej, która ma tysiące podopiecznych. Wystarczy przeszkolić kilkunastu/kilkudziesięciu pracowników (szkolenie jest szalenie fajne i ciekawe) i ruszać do boju. Jako osoba, która ma za sobą doświadczenie kilkudziesięciu tutoriali widzę, że zmienia on także samego tutora i jego podejście do uczniów. Pomaga mi dostrzec w nich nie tylko to co wymaga korekty, ale uczy skupienia na ich mocnych stronach. Poznaję moich uczniów od podszewki i sprawia mi ogromną radość patrzenie na to, jak dzięki tym rozmowom zmienia się ich życie.
I na koniec
Tutor nie oczekuje podziękowań od ucznia. Jego zadaniem jest tak wspierać nastolatka, by on samodzielnie podejmował decyzje i był z nich dumny, brał odpowiedzialność za własną przyszłość. Czyż nie jest to najważniejsze zadanie, jakie powinni stawiać przed sobą rodzice i szkoła?