W poniedziałek nasze dzieci z radością rozpoczęły nowy rok szkolny. Hania debiutowała w pierwszej klasie, do której udała się z ekscytacją po długim oczekiwaniu na zmianę. Ostatni semestr w zerówce upłynął jej na narzekaniu, że „wszystko musi robić z tymi maluchami” 🙂 Szymo rozpoczął także nowy etap życia w klasie czwartej. Nie był to dla niego duży szok, bo jako beneficjent nauczania indywidualnego z matematyki i angielskiego od dwóch lat uczęszczał na zajęcia do starszych klas i dostawał prawdziwe oceny.
Ja po dziesięciu latach pracy w edukacji (na uniwersytecie i w gimnazjum) udałam się na zasłużony urlop, na którym będę się relaksować i odpoczywać z niemowlakiem na ręku i domem do ogarnięcia 🙂 Mogę więc dzięki dużej ilości wolnego czasu podzielić się krótką refleksją dotyczącą zmian w szkole, których doświadczam jako rodzic i jako pracownik.
Pierwsza zmiana
Pierwszą zmianą, która bezpośrednio nas dotknęła był zamęt związany z pierwszą klasą. Szymo jako rocznik 2007 miał być w założeniu rządu PO pierwszym rocznikiem, który pójdzie do szkoły w wieku sześciu lat. Zmiana została odroczona i w rezultacie poszedł jako siedmiolatek. Jednak więcej zamętu było w przypadku Hani (rocznik 2010), o której myśleliśmy z pewnością, że zadebiutuje w szkole w wieku 6 lat. Reforma PiS wkurzyła nas, bo w kwietniu 2016 musieliśmy stanąć przed wyborem, o którym wcześniej nie myśleliśmy. Poszliśmy niejako za jej grupą przedszkolną, która po wielu dyskusjach rodzicielskich z dyrekcją uznała, że tworzymy zerówkę przyszkolną, która podniesie poziom pod kątem naszej grupy dzieci (przygotowywanych przecież od kilku miesięcy do szkoły) tak, żeby nie powtarzać jeszcze raz tego samego materiału. Dzieci dostały pewne szkolne przywileje, ale jednak nie była to pierwsza klasa, więc miały nadal sporo swobody. Z tego wyboru jesteśmy dzisiaj bardzo zadowoleni, ale zdajemy sobie sprawę, że mamy komfort prywatnej małej placówki. Wielu rodziców takiego komfortu nie miało i musiało rozstrzygnąć dylemat gotowości szkolnej dziecka w naprawdę krótkim czasie.
Sześć czy siedem lat?
Czy uważam ten aspekt reformy za dobry (siedem zamiast sześciu lat)? Uważam, że sedno nie leży w pytaniu w jakim wieku dziecko powinno rozpocząć naukę, ale w pytaniu jak wygląda i jaka jest pierwsza klasa w przeciętnej polskiej szkole? Zamiast zmiany wieku dzieci rozpoczynających naukę i związanej z tym dyskusji marzą mi się zmiany i dyskusje na temat tego jak wyglądają pierwsze lata ich edukacji. Często niestety wyglądają one kiepsko – małe sale, brak przestrzeni do kreatywnej zabawy, zbyt dużo siedzenia w ławkach i przede wszystkim wykładowych metod uczenia. Reformę edukacji zaczęłabym od zreformowania wydziałów pedagogicznych na polskich uniwersytetach i wprowadzenia obowiązkowych szkoleń dla dzisiejszych nauczycieli klas 1-3, a nie od dyskutowania na temat tego czy sześciolatek sobie poradzi. On na pewno sobie poradzi w szkole, która będzie miała fajny i dostosowany program z dobrym nauczycielem, który mądrze i ciekawie poprowadzi lekcje. A dzisiaj często wygląda to tak, że do szkoły idzie ciekawe świata i chętne do nauki dziecko, a w czwartej klasie mamy już do czynienia ze znudzonym i zniechęconym do szkoły dziesięciolatkiem. System kija i marchewki, nawał prac domowych i brak indywidualnego podejścia – to są aspekty, które powinny zostać zreformowane, a nie aspekt wieku dziecka, który wydaje mi się wtórny. Każdy rodzic sześciolatka z uśmiechem pośle go do pierwszej klasy, która będzie rozwojowa i kreatywna. Zatem dopóki nie dojdzie do zmian wewnętrznych to także siedmiolatek może się skutecznie zniechęcić do nauki po pierwszych latach w polskiej szkole.
Druga zmiana
Drugim aspektem reformy, który odczułam osobiście jest likwidacja gimnazjów. W szkole niepublicznej nie oznaczało to dla mnie utraty pracy, ponieważ jesteśmy zintegrowani z podstawówką i klasy 7 i 8-ma zastąpią dzisiejsze gimnazjalne. Jednak kilku moich znajomych straciło zatrudnienie, w szczególności ci, którzy pracowali na zlecenie. Nastroje wśród nauczycieli były i są burzliwe, ludzie są naprawdę wkurzeni, głównie z powodu tego, że nikt ich nie wysłuchał i że nie mieli wpływu na to czy stracą czy zachowają swoją posadę. Na pewno wielu zniechęciło to do wykonywania zawodu i pewnie nigdy do niego nie wrócą. Smutno mi jak pomyślę o tym, jak bardzo nauczyciele nie mają szacunku w Polsce, a wiem jak to wygląda w innych krajach UE. Decyzja rządu o likwidacji gimnazjów była podyktowana przekonaniem o szkodliwości tego rozwiązania. Ja na początku, kiedy je wprowadzano też tak myślałam. Jednak teraz po kilkunastu latach ich funkcjonowania uważam, że ich likwidacja jest naprawdę głupia. Najważniejsze są tu dla mnie finanse, bo kasę jaką państwo wyda na ten aspekt reformy można było naprawdę przeznaczyć na wiele fantastycznych zmian w funkcjonowaniu gimnazjów. Starczyłoby i na tutoring dla wszystkich, i na pomoc psychologów, i na liczne szkolenia.
A tak mamy powrót 13 i 14-latków do podstawówek, które nie są gotowe na kompleksowe wsparcie nastolatków i odzwyczaiły się od zajmowania się problemami typowymi dla tego wieku.
Zatem te problemy nie znikną dzięki integracji z maluchami, jak się chyba wydaje ministerstwu, tylko nadal będą się wzmagać, jedynie w innym miejscu.
>> Koniecznie przeczytaj mój tekst o tutoringu: Uczymy dla życia, nie dla szkoły.
Trzecia zmiana
Ostatnie wymiary reformy, które mnie dotyczą, to zmiany w programach nauczania. Tu nie będę się nad tym rozwodzić, ale powiem wprost:
większość z nich udowadnia, że państwo chce jeszcze większą kontrolę sprawować nad tym czego uczą się nasze dzieci.
A to mnie wkurza, bo uważam, że to ja jako rodzic powinnam decydować o przekazywaniu dzieciom informacji o takich rzeczach jak podejście do homoseksualizmu czy wiary w Boga. I żadna z frakcji politycznych zarówno ta z prawa jak i ta z lewa nie powinna mieć nic do tego. Edukacja powinna dotyczyć poznawania świata, a nie narzucania światopoglądu, chyba że rodzic świadomie wybierze taką szkołę jak moja (chrześcijańska) i tym samym wyrazi wolę do edukowania dziecka w takim nurcie. Do tego zmiany w programach nauczania zostały wprowadzone na szybko, byle jak i w poczuciu totalnego chaosu. Do tej pory część dzieci z klasy 4 i 7- mej nie otrzymała na szybko drukowanych podręczników. Nie wspominam już nawet, że nauczyciele też nie mieli szansy do nich zajrzeć.
Czekam na prawdziwą reformę
Czekam na reformę edukacji, która nie będzie reformą tylko fasady, ale reformą wewnętrzną i dotykającą sedna istoty uczenia. Taką, która nie będzie fanaberią kolejnych rządów i próbą narzucenia kolejnej ideologii, ale taką, którą wywróci nasz pokomunistyczny system szkolny i wprowadzi prawdziwe zmiany, które pokochają nasze dzieci. Ale szczerze to nie wiem czy kiedykolwiek się takiej doczekam.