Zabawki ze śmieci. To lubię, to bardzo poznańskie. W zasadzie za darmo, a jednym kosztem jest nasz czas. Natomiast zysk jest bezcenny. Zyskiem jest relacja z dziećmi, wspólna zabawa i wrażenie, że „tata to ma pomysły”.
Pisząc „zabawka ze śmieci” mam na myśli przedmiot, który dopiero miał trafić do śmieci. Nie posunąłem się jeszcze do nurkowania po śmietnikach. Myślę, że ten etap jest jeszcze sporo przede mną. Tak naprawdę, to mam wielką nadzieję, że jednak nigdy do niego nie dojdzie i moje szaleństwo na ten level nie wskoczy. Ale do rzeczy.
Kolejne zimowe popołudnie
Wielkopolska zima przypomina raczej jesień w swoim najgorszym wydaniu. Mroczna deprecha. Siedząca na łysej gałęzi zmoknięta wrona zgadza się z moją oceną. Niestety dzieci nie wrony i nie za dobrze znoszą siedzenie na gałęziach w deszczu. W zasadzie dzieci jak dzieci, ale opieka społeczna się czepia. Zatem – trzeba zorganizować jakąś zabawę, coś porobić. Dla wielu z Was może być to zaskoczenie, ale tata może bawić się z dziećmi. Naprawdę, nie wciskam Wam kitu. Tata wcale nie musi leżeć na kanapie. Szok!
Między planszówkami, rysowankami i innymi dość standardowymi zabawami, czasami robimy coś hmm… mniej standardowego. Ostatnio zebrałem śmieci pozostałe po przygotowaniu obiadu i część z nich dało się wykorzystać. Nie do jedzenia, bez przesady. Chociaż… Ale nie, nie o tym teraz.
Na warsztat bierzemy śmieci
Wziąłem dwie puszki po jakiejś fasoli czy innej ciecierzycy, zdarłem z nich etykiety i dałem dzieciom. Nie bardzo chciały się bawić samymi puszkami – w końcu mają już 6 i 9 lat. Postanowiliśmy więc zrobić lampiony. Nie żebyśmy ich potrzebowali – mamy prąd, a przede wszystkim mamy ładne lampiony, ale tu chodzi o zabawę. Dzieci zaczęły wymyślać wzory, które chciały by na lampionach umieścić, a ja – jak to rodzic – sprowadzałem je na ziemie podcinając skrzydła ich marzeniom. A poważnie, to musiałem wlać w to przedsięwzięcie nieco zdrowego rozsądku, bo po prostu większość z propozycji było zupełnie niewykonalna.
Ostatecznie Hania postanowiła zrobić serduszko z literką H (bo Hania, kumacie, c’nie), a Szymo chciał R2D2 (dla tych, którzy nie wiedzą kto to R2D2, to… nie ma dla Was ratunku). Enyłej – przy takich prostych zabawach fajnie jest wytoczyć z działami nieco szerszego kalibru, ot, tak dla efektu. Wziąłem więc walizkę z narzędziami, rozłożyłem te młotki, kombinerki i inne, i wzięliśmy się do roboty. To znaczy dzieci się wzięły. Pierwszy etap jest ich. Dostali po markerze i narysowali swoje wzory, ja tylko troszkę asekurowałem. Teraz przyszedł czas na mnie – trzeba porobić dziurki. Oczywiście najpierw dałem dzieciom gwoździk i młotek, niech się pomęczą. Ostatecznie temat dziurkowania przejąłem, a oni bawili się zawartością walizki z narzędziami. Jeśli chodzi o dziurkowanie, to najlepiej szło pinezką, ale to jak kto woli.
Ok, gdy wzorki mają już dziurki, to znowu przychodzi czas na dzieci. Puszki trzeba pomalować. Można psiknąć farbą w sprayu, można machnąć akrylem. U nas był akryl, bo spray śmierdzi, a nie bardzo było jak wyjść na dwór. Jednak jeśli macie możliwość, to lepiej chyba psiknąć, bo raz, że to większa frajda, a dwa, że farba rzadsza i nie zaklei dziurek.
Kiedy farba wyschnie można do środka wrzucić zapalonego tealighta (niestety to jest koszt, bo tealightów w śmietniku nie znalazłem; czyli jakieś 30 groszy w plecy, damn…). Gasimy światło i cieszymy oczęta, bo takie lampiony są… no nie bójmy się użyć tego słowa – piękne. Najważniejsze jednak jest to, że większość dzieci zrobiły same, a jednak wspólnie ze mną. Mieliśmy fajny czas, a lampiony dzieciom się naprawdę podobają ¯\_(ツ)_/¯
pozdrawiam
Zuch
Fajne? Daj lajka i zostaw komentarz
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023