Każdy kto ma dzieci albo z dziećmi choć trochę przebywa, doskonale wie, że jest kilka takich rzeczy, które dzieci muszą. Po prostu muszą. Muszą i koniec. Można prosić, grozić, obiecywać, przekupywać… Dzieci po prostu muszą. Są pewne sytuacje, które działają na nasze pociechy jak światło na ćmę. Ten bezwarunkowy przymus tracimy z wiekiem i zapominamy o nim. Dopiero rodzicielstwo stawia nas w obliczu tego zjawiska, a i wtedy ciężko sobie przypomnieć, że sami też tak robiliśmy. Poniżej zebrałem kilka takich „po-prostu-muszą”.
MUSZĄ być pierwsze na dole
Zasada bycia gdzieś przed kimś, czy zrobienia czegoś szybciej (w domyśle: przed innym dzieckiem) jest zasadą ogólną i będzie się tu przewijać. Pamiętać należy jednak, że nie dotyczy ona takich czynności jak np. sprzątanie pokoju. Ale do rzeczy: ta zasada jest bardzo widoczna przy wychodzeniu z domu. Każde z dzieci (aktualnie posiadam dwie sztuki) MUSI być pierwsze na dole. Jeśli mamy dwie osoby, z których każda musi być pierwsza, możemy założyć, że wszyscy sąsiedzi dokładnie wiedzą, kiedy wychodzimy i kiedy przychodzimy. No i kłócenie, przepychanie, prześciganie, pociąganie za rękawy/nogawki/włosy na schodach jest tak bardzo #YOLO.
MUSZĄ powiedzieć o prezencie-niespodziance
Nie przypominam sobie żebym sam tak robił (uhm…), ale za to bardzo dobrze pamiętam to MUSZĘ mojego brata Marcina. Kiedy jako kilkuletnie dzieci wybieraliśmy się na jakieś imieniny do cioci czy wujka Marcin od razu po przestąpieniu progu z wypiekami i szeroko otwartymi oczami mówił co się kryje wewnątrz starannie zapakowanego prezentu. To był jakiś taki punkt honoru. Nie, że on musiał. On MUSIAŁ to powiedzieć.
MUSZĄ otworzyć drzwi
Walka o otwieranie zwykłych drzwi ginie gdzieś w prozie życia, ale gdy tylko na horyzoncie pojawią się jakieś bardziej podpimpowane drzwi, to razem z nimi pojawiają się awantury. Stworzone wprost do rozkręcania absurdalnych konfliktów między rodzeństwem są drzwi hotelowe otwierane kartą magnetyczną. Zawsze gdy jesteśmy gdzieś z dziećmi i są takie diabelskie drzwi, to mamy z góry ustaloną kolejność: raz jedno, raz drugie, raz jedno, raz drugie. To w miarę działa, ale tę kartę trzeba jeszcze włożyć w ten taki pizdryk do włączenia prądu w pokoju. Wytrzymać raz kolejkę, to jedno, ale dwie z rzędu?
MUSZĄ powiedzieć coś bardzo ważnego
Ta bardzo ważna rzecz typu „yyy… bo… no… ja… tato… że… bo… no… ale… bo… że… dziś jest środa!” muszą, po prostu MUSZĄ być powiedziane akurat w momencie kiedy rodzice rozmawiają na jakiś naprawdę życiowy temat (zakupy, rachunki, wyrobienie dokumentów, list z Urzędu Skarbowego) i proszą o pięć minut spokoju. Zauważyliśmy, że taka prośba o pięć minut uruchamia lawinę ważnych-rzeczy-które-dzieci-muszą-powiedzieć-teraz, więc przestaliśmy im to mówić. Ale oni wiedzą, oj wiedzą. Wyczuwają to jakoś, że teraz jest najmniej odpowiedni moment i muszą, po prostu MUSZĄ się wtrącić.
MUSZĄ iść do toalety
No, każdy czasem musi, ale dzieci MUSZĄ iść do toalety w KAŻDYM sklepie, w KAŻDYM supermarkecie, w KAŻDEJ galerii handlowej, w KAŻDEJ restauracji, w KAŻDEJ kawiarni. W dodatku MUSZĄ ZAWSZE i KONIECZNIE TERAZ.
MUSZĄ zrobić karczemną awanturę
Można powiedzieć, że większość z nas też ma na to ochotę od czasu do czasu. Ale ja nie piszę o ochocie tylko o przymusie. Dzieci muszą, po prostu MUSZĄ zrobić karczemną awanturę, taką z fruwającymi przedmiotami, krzykami, jazgotem, piskiem i trzaskaniem drzwiami. Nie dzieje się to jednak w przypadkowych momentach dnia. O nie, nie. Tu nie ma miejsca na przypadek. Dzieci MUSZĄ rozpętać piekło DOKŁADNIE WTEDY, gdy masz ważny telefon. Pięć minut wcześniej czy później taka granda nie miałaby sensu. Ale gdy dzwoni do mnie klient i to nie taki, z którym długo współpracuję i dobrze się znam. To musi być nowy potencjalny klient. Nie wiem na czym to polega. Dzwoni kolega – spokój. Dzwoni telemarketing – spokój. Dzwoni ktoś z pytaniem ofertowym – zadyma. Szósty zmysł.
MUSZĄ się pobrudzić
Uważam, że brudne dziecko to szczęśliwe dziecko, więc pozwalam moim łobuzom tarzać się w piachu czy trawie. Po to jest dzieciństwo, że można, bo później jak się tarzasz po trawnikach, to mili policjanci zawożą cię do Izby Wytrzeźwień. Także nie mam nic, a przynajmniej niewiele przed zwykłym brudzeniem się. Ale tu nie chodzi o zwykłe brudzenie. Nie, że po prostu się pobrudzą, tak normalnie. Nie. Tu chodzi o wylanie na siebie jogurtu (całego) tuż przed przedszkolną akademią. Tu chodzi o bułkę z miodem przyklejoną miodem do koszulki na chwilę przed robieniem rodzinnego zdjęcia. Tu chodzi o kakao na sukience na chwilę przed wyjściem do przedszkola akurat w ten jeden dzień, kiedy faktycznie się śpieszy. Normalnie dzieci lubią się pobrudzić, ale w takich sytuacjach po prostu MUSZĄ.
MUSZĄ wcisnąć przycisk
Na koniec zostawiłem sobie najważniejsze MUSZĘ. To jest takie UBER-MUSZĘ, król wszystkich MUSZĘ, praojciec, car, imperator. MUSZĘ NAD MUSZAMI – wciskanie przycisków. Wszystkich, po prostu WSZYSTKICH. Jeśli tylko w zasięgu wzroku (a może i wcześniej, bo podejrzewam tu wykrywanie przycisków dodatkowym zmysłem) pojawia się przycisk, to dziecko MUSI go nacisnąć. Przywołanie windy czy wciśnięcie numeru piętra urasta do rangi obrzędu religijnego. Mali fanatycy przycisków w mitycznej ekstazie, niczym zombi do świeżego mięsa, nie zważając na nic i na nikogo rzucają się w stronę przycisków. Gdy mamy jedno dziecko, jest w miarę spoko, bo najwyżej się przewróci biegnąc do przycisków. Ciekawie zaczyna się, gdy mamy parkę lub więcej. To jakby do windy wpuścić kilku Gollumów i rzucić jeden pierścień. Ale jeśli wszystkie dzieci są twoje, to można jakoś jeszcze nad tym zapanować, dać wszystkim szlaban do osiągnięcia pełnoletności, czy coś w ten deseń. Gorzej jeśli w windzie są też obce dzieci. Wtedy awantura o wciśnięcie „parter” może szybko eskalować. Do bójki między rodzicami włącznie.
Przyciski są nie tylko w windzie, ale też przy przejściach dla pieszych i to już nie jest zabawne, tu trzeba naprawdę uważać. Inne przyciski, acz też niezwykle atrakcyjne, ma np. pralka, telewizor czy mój ulubiony – komputer. Kiedy mój Szymo był malutki, to miałem jeszcze komputer stacjonarny, a tenże miał magnetyzujący przycisk wyłączania. Zwróćcie uwagę, że nie był to przycisk włączania, tylko wyłączania, mimo, że był to ten sam przycisk. Krótko mówiąc: jeśli jest jakiś przycisk, to dzieci muszą, po prostu MUSZĄ go nacisnąć. Mam nadzieje, że żadne dzieci nie są wpuszczane do pomieszczeń, w których można odpalić pociski nuklearne, bo z filmów wiem, że robi się to dużym, czerwonym przyciskiem.
pozdrawiam
Zuch
Fajne? Zostaw lajka, komentarz i podziel się tekstem z innymi.
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023