KIERUNEK LITWA!!!
Jakiś czas temu postanowiliśmy wyjazdy do ciepłych krajów zostawić na ferie zimowe. To była dobra decyzja. No ale co latem? Na pewno nie koło podbiegunowe, bo nikt z nas sportów zimowych nie lubi. To może na wschód? Tak właśnie wybraliśmy się na wakacje na Litwie.
Gdy planowaliśmy z żoną wyjazd, to uświadomiliśmy sobie jak mało wiemy na temat Litwy. Choć, przyznać trzeba, że pewnie i tak więcej niż przeciętny Polak, bo oboje studiowaliśmy stosunki międzynarodowe wschodnie. Mieliśmy historię i kulturę regionu, więc coś tam wiemy. Ale… Czy potrafisz wymienić choć kilku znanych Litwinów (Jagiełło i Witold się nie liczą)? Wymienić trzy litewskie miasta? Trzy popularne zespoły muzyczne?
Swoją drogą to bardzo ciekawe jak mało uczymy się w szkole i jak mało wiemy o kraju, który jest naszym sąsiadem, przez stulecia był z nami związany politycznie, a i jeden z najbardziej znanych polskich utworów literackich zaczyna się od słów „Litwo, ojczyzno moja”. Tym bardziej zapragnąłem odwiedzić Litwę.
Byłem tam wcześniej tylko raz, prawie dokładnie 20 lat temu, na kilka godzin w Wilnie.
Wyruszyliśmy z Poznania (samochodem) do Kowna, czyli do starej stolicy Litwy. Miasto z ładną starówką i ponoć najdłuższym deptakiem w Europie, leżące nad rzeką Niemen. Tak, tak, tym z „Nad Niemnem” Elizy Orzeszkowej. Zjedliśmy kolację w kirgiskiej knajpce Tashkient (polecam), przespaliśmy się w wynajętym apartamencie i od rana spacerek po mieście. Trafiliśmy akurat na defiladę wojsk NATO, bo była zmiana kontyngentu, co bardzo spodobało się Adasiowi (osiem wiosen sobie liczy chłopaczyna). Generalnie polecam Kowno jako miejsce przystankowe na trasie.
Po lekkim lunchu ruszyliśmy do Połągi (lit. Palanga), naszego miejsca docelowego. Połąga, to takie litewskie Międzyzdroje, tylko że ładne, nie jest zawalone turystami, tandetnymi budami, wszechogarniającą chińszczyzną i hotelami próbującymi wedrzeć się do morza. No i molo ma za darmo. Ludzi tu naprawdę niewiele (w porównaniu z naszym morzem). Co więcej dookoła jest wiele oficjalnych dość do morza, gdzie ludzi jest jeszcze mniej.
My zatrzymaliśmy się w takim dość nietypowym dla nas miejscu czyli Atostogų Parkas Hotel. Jest tu i hotel i kilkanaście fajnych drewnianych domków. Wybraliśmy domek. Jest tu też kompleks basenowy. Przy czym nie jest to typowy aquapark z tysiącem zjeżdżalni. Jest kilka basenów w środku i na zewnątrz, podgrzewane, z solanką itp. Jest też chyba z 7-8 saun w tym jedna gdzie co godzinę sauna master prowadzi różne sesje. Jedna sauna, jest też na zewnątrz, jest przestronniejsza, taka bardziej bania i to tam spędziłem w sumie z 6 godzin. W części hotelowej mieliśmy też śniadania.
Raczej nie jesteśmy typem zalegającym godzinami na plaży, ale te 2-3 godzinki dziennie bywaliśmy. Zwykle zatrzymywaliśmy się na tym parkingu (o tutaj) – 0,8€ za godzinę. Pięknie, pusto, ale i kawiarnia jest i bar na plaży i kibelek za darmo (słyszałem, że w Stegnie 15zł…). Plaże w tej okolicy są szerokie i naprawdę zjawiskowe. Tym bardziej, że w zasadzie nie ma blisko morza żadnych budynków, które psują widoki.
Obiady jadaliśmy „na mieście”, trochę litewskich specjałów (cepeliny), ale też gruzińskie chaczapuri czy hinkali. Ceny są takie raczej poznańskie+, ale chyba nie polsko-bałtyckie.
W sklepach ceny są raczej normalne, w takim Lidlu na przykład. Choć jest sieć sklepów Aibe, gdzie ceny są tak jakby luksusowe. Co prawda jest tam nieco inny asortyment, taki lekko premium, ale sklep wygląda jak nasza Żabka, więc słoiczek dżemu za 6€ robi wrażenie.
Ciekawą wycieczkę można odbyć do Kłajpedy (ok pół godzinki od Polągi). Jest to miasto portowe z bardzo ciekawym położeniem geograficznym. Kłajpeda leży nad Mierzeją Kurowską, czyli wąskim pasem ziemi jak nasz półwysep helski (tylko że dłuższym). Przy czym zatoka helska jest mocno otwarta na morze, a tu jest tylko wąski przesmyk przy Kłajpedzie. Mierzeja od południa dzielona jest z Obwodem Kaliningradzkim.
Ogólnie Kłajpeda robi fajne wrażenie. Ładne, portowe miasteczko, z ciekawą starówką, ruinami zamku krzyżackiego. Jednak największą atrakcją jest właśnie pas mierzei. Można się tam dostać promem. Najlepiej wybrać prom pieszy, bo jest bardzo tani – 1,70€ od osoby w obie strony. Prom płynie jakieś 5-10 minut. Z Kłajpedy wypływa (stąd) o pełnej godzinie i „w pół do”, a od strony mierzei piętnaście i czterdzieści pięć po pełnej godzinie.
Już na mierzei można spacerkiem ok 20 minut dość do Muzeum Morskiego. Spacerek przyjemny, nad wodą, a po drodze mija się skansen wioski rybackiej i statki rybackie, do których można wejść za free. Muzeum jest ciekawe (o ile dobrze pamiętam 8€ od dorosłego a dzieci i młodzież 6 albo 4. My dość przypadkowo trafiliśmy jeszcze na karmienie fok. Za muzeum jest jeszcze delfinarium, ale nie bawi mnie to, więc nie skorzystaliśmy.
Następnym razem gdy będę w okolicy i będę miał więcej czasu (i mniej dzieci), to planuję wyjagnąc rowery (są przy porcie) i przejechać się mierzeją na południe.
A wracając jeszcze do promu – jest też prom samochodowy, ale jest on drogi, kilkadziesiąt euro. Jest to celowy zabieg mający zniechęcić do jeżdżenia po mierzei. I bardzo dobrze, bo dzięki temu jest to piękny naturalny teren z nielicznymi starymi domami (z których większość pełni jakąś funkcję np. Edukacyjną), a nie nadźgane jak nasz Hel. Poza tym jeśli chodzi nam o muzeum, to samochodem nie ma to najmniejszego sensu.
Korzystając, że jesteśmy już tak daleko jednego dnia wybraliśmy się na Łotwę. Ok. 50 minut od naszego hotelu jest miejscowość Lipawa, która jest 3 największy miastem Łotwy. To małe miasteczko, bodaj 60 tys mieszkańców, ale i sama Łotwa ma nieco ponad milion. O ile Litwa jakoś specjalnie nie różni się od Polski (no może poza tym, że wiele bloków budowanych było z charakterystycznej brudno-białej sowieckiej „cegły”), to na Łotwie klimat sowietowa czuć dość mocno. Blokowiska Lipawy są przygnębiające, ale centrum miasta ma swój urok.
Urbanistyczny misz-masz, ale coś w tym jest. Polecam odwiedzić centralny bazarek, bo klimat lat 90tych wchodzi tu na mocno. Tu też język rosyjski jest szerzej używany. Plaża jest tu jeszcze bardziej majestatyczna niż w Połądze.
Na bazarku kupiłem Adasiowi pączka (robionego i smażonego na miejscu). Sprzedawca i jeszcze potem dwie przypadkowe osoby, ostrzegały mnie żebym pilnował dziecka z pączkiem, bo jest tu gang… mew. Podobno gnoje czają się na dzieci z pączkami i je kradną. Pączki, nie dzieci. W sumie taka mewa to wielkie ptaszysko, więc próba kradzieży mogłaby być traumatyczna. Obyło się jednak bez 🙂
Fun fact o łotewskiej Lipawie – to tu ukończył gimnazjum Gabriel Narutowicz, pierwszy prezydent Polski, a podczas zaborów wysyłano stąd broń do powstańców.
Warto tu wspomnieć o przejściach granicznych. Oba wspomniane kraje, tak jak i Polska są w strefie Schengen, czyli nie ma kontroli granicznych. Ale… z oczywistych względów problemów imigracyjnych, których źródłem jest sąsiadujący ze wszystkimi reżim dyktatora Białoruś Łukaszenki, pojawiają się wyrywkowe kontrole. Nas sprawdzano gdy wjeżdżaliśmy do Łotwy i potem wracając już do Polski. Wszystko idzie szybko, sprawnie i bardzo miło.
Podsumowując – wycieczka bardzo na plus. Wszystkim nam się podobało. Piękna przyroda, mili ludzie, no i spokój. Tu w końcu Bałtyk odzyskuje swoje piękno, które niestety my sami sobie zdeptaliśmy, zaśmieciliśmy i zdewastowaliśmy.
Odpoczęliśmy przez ten tydzień. Przeczytałem dwie książki i komiks. Pospacerowaliśmy, pogadaliśmy. Dzieciaki zobaczyły sporo nowych rzeczy i liznęli nieco odmiennej kultury. W końcu miałem okazję spróbować kultową litewską wodę mineralną Vytautas, która – wg swojej własnej reklamy – smakuje jak koński pot albo zupa z gotowanych w jacuzzi staruszków. No, coś w tym jest.
Wysaunowałem się porządnie, bo muszę przyznać, że jestem fanem tego typu rekreacji. Któregoś dnia, gdy wypacałem stres, razem ze mną siedziało w saunie jeszcze dwa starsze litewskie małżeństwa. Coś tam między sobą pogadali – swoją drogą litewski to dla nas język abstrakcyjny, w zasadzie nic nie brzmi podobnie do innych europejskich języków (głównie dlatego, że jest to język z grupy języków bałtyckich). Nie wiem o czym gadali, ale na coś się zgodzili i jegomość koło sześćdziesiątki wstał i rozhulał w saunie dantejskie inferno. Dolał wody na kamienie, ale nie tak kubeczek, tylko wiadro. Para buchnęła jak na peronie 9 i 3/4 i zaczął wachlować ręcznikiem. Temperatura podniosła się pewnie dwukrotnie. Miałem wrażenie, że skóra zacznie mi odchodzić od mięśni. Było cudownie, jedno z najlepszych wspomnień z tych wakacji.
Zatem – jeśli lubicie fajne wyjazdy wakacyjne, to bardzo mocno rekomenduje Litwę.
Mamy z żoną postanowione, że może za rok, może za dwa, pojedziemy sobie tam sami, żeby się więcej powłóczyć, przejechać rowerem Mierzeję Kuryńską i pewnie (ale już nie rowerem, bo to jednak nie nasz styl) dotrzeć do Estonii, a może nawet Finlandii. Zobaczymy.
Pozdrawiam
ZUCH
- Recenzja Plug & Play Ball od Smart Games - 21/09/2025
- Czy to jeszcze miłość, czy już układ biznesowy? - 21/09/2025
- Pijesz Wojanka do białego ranka? - 11/09/2025