Mali piłkarze
Jest taki element podmiejskiego życia, które wprawia mnie w dość specyficzny stan hmmm… nierealności.
Chciałem napisać melancholii, ale nie, zbyt smutne skojarzenia. Sentymentalizm też nie do końca, bo nie mam tego typu wspomnień z mojego dzieciństwa, żeby stan obecny mi coś przypominał. Jest w tym jednak po trochę z każdego, ale żadnego całkowicie.
Zauważyłem to już jakiś czas temu. Jest zdarzenie, które sprawia, że zaczynam się trochę czuć jak aktor w bardzo sielankowej scenie filmowej. Mam wrażenie jakbym tę scenę obserwował nieco z boku.
Ok, już tłumaczę o co chodzi – chodzi mi o szkółkę piłkarską. Mój najmłodszy synek, od niemal samego początku (jako jedyne z moich dzieci) przejawiał fascynację piłką kopaną. Zapisaliśmy go więc do szkółki piłkarskiej dla dzieci jak miał 4 lata. Uwielbia to, kocha to, to jest jego żywioł.
Dla mnie solidnym argumentem było to, że szkółka trenuje na boisku, które jest niecałe 5 minut od naszego domu. Taki pragmatyzm osoby, która zaprowadza i odprowadza.
Ale do brzegu. Od samego początku wspieram pasje moich dzieci, więc i wspieram mojego małego piłkarza. Wspieram obecnością, zachętą, dobrym słowem. Nigdy go nie cisnąłem, nigdy nie zmuszałem. To nie mój styl ojcostwa.
Tak więc tysięczny raz stoję przy boisku szkolnym. Patrzę na te dzieciaki, na tę ich zupełnie czystą buchającą z nich radość. Znam te dzieciaki, bo to już trzeci rok razem grają, niektórzy to sąsiedzi. Widzę niesamowity postęp w tym jak grają. Te dzieciaki zupełnie inaczej się ruszają, ale jakby skille techniczne i rozwój dzięki ruchowi, to temat na inny wpis.
Stoję sobie tak na trawniku przy orliku, pies spokojnie (o dziwo) siedzi przy mojej nodze, choć po pysku widać, że najchętniej to by wpadł między te dzieciaki i grał z nimi. Dookoła całkiem ładne okoliczności przyrody, trawa, drzewa, nowy plac zabaw. Rodzice czekają na swoje potomstwo, ktoś z kimś rozmawia, ktoś się śmieje, ktoś siedzi na ławce i czyta książkę. Chłopcy ze starszej grupy czekającej na swój trening i kibicują młodszym, popisują się między sobą i gadają głupoty takiego kalibru jakie są w stanie wymyślić tylko dziewięcioletni chłopcy.
No kurcze! Spokój, pokój, śmiech, przyjacielskie rozmowy, okrzyki „Podaj! Podaj! Na skrzydło!!!!”, bliźniaki, koledzy syna, wpadają na rowerze z którego zeskakują zanim zdąży się zatrzymać i drą się „Dzień dobry tato Adasia!” i lecą dalej.
Jest w tym urywku dnia tak niesamowita i potężna dawka zwykłej cudowności, że w głowie robi mi się stop-klatka. Muszę tę chwilę zatrzymać na później, obejrzeć ją z każdej strony i chłonąć, bo to jest… to jest chyba szczęście. To na pewno jest szczęście.
Niby nic, a jednak wszystko.
Takiego dzieciństwa chciałem dla moich dzieci. Takie dzieciństwo staram się im zapewnić i taki świat chcę tworzyć. Dobry świat dobrych ludzi, gdzie dzieci mogą być dziećmi, a rodzice rodzicami.
ZUCH
PS – fotka jakoś sprzed miesiąca, ale nie miałem innej, żeby nie było widać dzieciaków czy rodziców z twarzy.