Jest kilka tekstów należących do rodzicielskich klasyków. Chyba każdy rodzic na świecie wypowiedział przynajmniej raz np. to:
Nie baw się jedzeniem!!!
Mi też to się zdarzyło kilka razy… ta… kilka… W każdym razie jest to tzw. pół prawda. Owszem, czasami zabawa jedzeniem jest niewskazana, ale w gruncie rzeczy jedzenie – i jako rzecz i jako czynność – może być świetną zabawą lub fundamentem do zabawy. Dlatego postanowiłem zmienić ten rodzicielski aksjomat. Tak więc: BAW SIĘ JEDZENIEM!
Mój synek, po tacie, jest strasznym niejadkiem. Staram się jednak nieinwazyjnie zachęcać go do jedzenia. Próbuję go zainteresować różnymi nowymi pokarmami. Idzie bardzo opornie i moja lista sukcesów jest żenująco krótka, ale się nie poddaję. Najważniejsze jednak w tym wszystkim jest to, że akceptuję mojego niejadka, bo znam takie przysłowie: zapomniał wół, jak cielęciem był. Otóż, ja nie zapomniałem. Dobrze pamiętam, że u mnie nie było to kwestią widzi-misie, ale autentycznej bariery psychicznej. Prośbą, groźbą, karą… można było stosować wszystko. Ja po prostu jadłem tylko nieliczne, wybrane rzeczy. I koniec! Dobrze wiem, że groźbą nie wskóram niczego poza traumą. Pamiętam też dobrze, że u mnie wszystko zmieniło się jak miałem mniej więcej piętnaście lat, kiedy to jak król Maciuś I zawołałem: gdzie jest kiełbasa do cholery!!! Od tego czasu trzeba mnie ograniczać. Często na siłę.
Sytuacja jest więc taka, że Szymo nie je prawie nic, za to Hania mogłaby spokojnie nadrobić za dwóch (co też nie jest dobre).
Mam takie przekonanie, że rutyna niszczy wszystko. Zauważyłem też, że wystarczy bardzo niewiele, żeby tę rutynę złamać i rozkręcić fajną zabawę. Dzięki temu nawet w banalnych czynnościach jesteśmy z dziećmi. W dodatku jesteśmy z nimi jakościowo.
Spędzam w sieci dość sporo czasy, taka praca, takie hobby. Z sieci czerpię dużo inspiracji. Często gdy przeglądam jakieś strony czy blogi mówię sobie, kurczę, skoro on/ona może, to co – ja nie dam rady? Bardzo często nie dawałem rady, ale już przestałem oglądać blogi maratończyków… Parę razy na FB widziałem zdjęcia jak to rodzice przygotowują dla dzieci niesamowite posiłki, normalnie kosmos. Otwieram, patrzę, myślę sobie, ale czad! zamykam, scrolluję dalej. Ale któregoś razu powiedziałem sobie: skoro oni mogą, to ja też mogę. Poszperałem trochę w necie w poszukiwaniu inspiracji i okazało się, że jest tego całe mnóstwo (oczywiście Japończycy wygrywają wszelkie zawody, nawet nie googlajcie słowa „bento” bo wpadniecie w kompleksy). Są pomysły na jedzeniowe cuda właściwie na każdym poziomie trudności: od osoby przypalającej wodę na herbatę po niezrównoważoną psychicznie japońską gospodynię domową. Znajdziecie coś dla siebie. Zauważyłem też – już w praktyce – że zrobienie dużej części tych rzeczy nie zajmuje większej ilości czasu niż normalnie.
Najważniejsze jednak, że:
- świetnie bawimy się z dziećmi,
- mamy możliwość przemycania nowych smaków,
- łamiemy rutynę i wprowadzamy dużo radości,
- jak się wkręcimy to zaczyna być naprawdę fajne, a nie męczące i nudne jak wcześniej,
- zyskujemy plus miliard do lasnu w oczach własnych dzieci,
- zyskujemy też dużo lajków na instagramie,
- możemy zyskać też nienawistne spojrzenia innych rodziców 😉
Poniżej kilka moich ostatnich szaleństw, a Was szczerze zachęcam do własnych eksperymentów. Odkryjcie w sobie japońską mamę 🙂
Ot zwykły banan, przecięty na pół z narysowanymi Minionkami. Szczerze mówiąc nie trzeba mieć specjalnych zdolności plastycznych, żeby narysować takiego Minionka. Wystarczą trzy kolory: niebieski, czarny i srebrny (choć srebrny można sobie darować). Zuchowa podpowiedź – warto wcześniej umyć skórkę banana, bo jest tłustawa i ciężko się po niej rysuje.
Parówkowe wyścigówki z grilla. No tu filozofii nie ma żadnej: parówka + wykałaczka. Szymo nie chciał wołowiny czy pstrąga, więc dostał wyścigówki.
Tak – jemy parówki. Tak – wiem z czego są zrobione. Nie – nie interesuje mnie Twoje zdanie na ten temat.
Naleśniki to nasz rodzinny rytuał. Co niedzielę, od jakichś 5 lat robię je na śniadanie. Ostatnio zaczyna mi trochę odbijać, więc powstają „Brzydkie Ryje” z zębami z żelków Haribo, czy „Raper Yoda” z ciasta z dodatkiem kakao. Do przedszkola były bałwanki i jajko Trooper z Gwiezdnych Wojen dla Szyma.
Moje wczorajsze dzieło, prawie bento. Parówkowe ośmirniczki (nacinamy jedną część i na kilka minut na patelnię), spacerujące po morskim dnie z kaszy pęczak. Hania ma wodorosty z sałaty i ośmiornicze bobki (chyba nie ma czegoś takiego, ale było śmieszne) z oliwek, a Szymo ma rozgwiazdy z żółtego sera.
Jak widzicie, nie są to super skomplikowane rzeczy i chyba każdy jest w stanie coś takiego zrobić w domu. Jeśli brakuje Wam inspiracji to googlajcie „lunchbox”, a jak jesteście hardkorami to sprawdźcie „bento”.
pozdrawiam
Zuch
.
.
.
.
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023