Moja praca bazuje w dużej mierze na relacjach z innymi ludźmi: uczniami, rodzicami czy też nauczycielami. Bardzo to lubię, choć nie jest to łatwe. W tych licznych rozmowach, które prowadzę codziennie, dostrzegam problem z jakim wiele osób się zmaga (wliczając w to mnie samą). Co więcej problem ten bywa główną przyczyną wielu życiowych “dołów” i poczucia braku szczęścia. Problemem tym jest “uzależnienie od aprobaty” lub prościej rzecz ujmując – życie w niewoli sądów, jakie mają o nas inni.
Jakże często przyczyną przygnębienia nastolatka jest to co ludzie mówią o nim, stałe porównywanie się i nieustanna konieczność rywalizacji połączona z dążeniem do wykreowanych ideałów. Większość młodych ludzi, z którymi rozmawiam, czuje się nieważna i mało wartościowa, ponieważ takie sygnały wysyła im otoczenie, w szczególności rówieśnicy i media, które kreują nierealne postaci. Dzieciaki poświęcają ogromną ilość energii, żeby zrobić wrażenie na osobach, które wydają się im ważne. Są gotowe zdobyć “dawkę” aprobaty za wszelką cenę i podobnie jak inni uzależnieni szybko przekonują się, że żadna dawka nie zaspokaja wiecznie i ciągle wracają po więcej. Ja niestety też wiem jak ten narkotyk smakuje i jakie to uczucie, gdy go zabraknie. Kiedy przebywam z ludźmi nie mogę powiedzieć, żebym była wolna od konieczności zrobienia na innych wrażenia. Co więcej łapie się na tym, że bardzo przeżywam krytykę na mój temat i długo roztrząsam każdą zasłyszaną opinię.
Maski aprobaty
Ogromna ilość ludzkich zachowań, choć starannie maskowana, jest popisywaniem się. Chcemy zrobić wrażenie na innych bez wyjawienia, że to właśnie robimy. Uzależnienie od aprobaty wymaga ciągłego wysiłku (najczęściej nieuświadomionego), aby skupić na sobie uwagę innych i aby mieć poczucie bycia lubianym i podziwianym przez otoczenie. Nie dostrzegacie tego? Zapraszam na media społecznościowe. Większość publikowanych tam zdjęć czy wpisów to nieustanna kreacja konkretnej osoby mająca na celu wzbudzenie w nas aprobaty co do jej wyglądu czy zachowania.
Opinia autorytetu
W codziennym życiu nasze poczucie wartości budujemy w oparciu o opinię ludzi, którzy z jakiegoś powodu są dla nas autorytetem. To ma sens. Gdybym na ulicy otrzymała komplement od zataczającego się pana pod sklepem to raczej nie zbudowałoby to mojego poczucia własnej wartości. Moje zadowolenie z aprobaty wynika z oceny wagi takiej opinii. Innymi słowy sami uprawomocniamy wyroki innych na nasz temat. To wyjaśnia dlaczego ludzie mogą dokonywać wyjątkowych czynów i nadal czuć się nieudacznikami. Pomyślcie o tym procesie, jak o zespole sędziowskim, który wystawia oceny za występ. Są to wszystkie osoby, na których wam szczególnie zależy. Prawie na pewno są w nim wasi rodzice. Prawdopodobnie wasi partnerzy, przyjaciele i znajomi, nie zapominajmy też o szefie, współpracownikach, sąsiadach i osobach, z których opinią w waszych oczach należy się liczyć. Trochę tłoczno w tej loży sędziów. I wiecie co jest najbardziej zasmucające? Że tak naprawdę wyrok nie jest podyktowany tym co naprawdę myślą o nas inni, lecz wyrokiem jest to co MY myślimy, że inni o nas myślą. To my stoimy na czele tego składu i to my sami wydajemy werdykt.
Syndrom oszusta
Uzależnieni od aprobaty nieustannie naginamy prawdę. Pewnego dnia spóźniłam się na ważne spotkanie z osobą, na której opinii bardzo mi zależało. Przez całą drogę w aucie szukałam w myślach wiarygodnych przyczyn, które usprawiedliwiałyby moje spóźnienie, chociaż prawdą było to, że za późno wyszłam z domu. Oczywiście nie zamierzałam się do tego przyznać. Ku mojemu zaskoczeniu osoba, z którą miałam się spotkać spóźniła się jeszcze bardziej niż ja i pierwsze pięć minut spędziła na przedstawianiu dokładnie takiego samego zestawu wymówek, które ja układałam w myślach w aucie. Było to w pewien sposób zabawne, ale obrazowało problem z jakim nie tylko ja się zmagam. Psychologowie twierdzą, że większość z nas cierpi na “syndrom oszusta”. Wiemy, że prawda o nas i obraz jaki prezentujemy na zewnątrz nie są spójne i dlatego wielu ludzi idzie przez życie z lękiem, iż pewnego dnia prawda wyjdzie na jaw. W rezultacie poświęcamy coraz więcej czasu i uwagi tworzeniu sztucznej kreacji naszej osoby, która owszem zbiera aprobatę, ale gdzieś w głębi serca wiemy, że ta aprobata nie dotyczy naszego prawdziwego “ja”. I dlatego nigdy nas nie zadowala.
Być wolnym od kreacji
Moim osobistym marzeniem jest wolność od tej nieustającej kreacji własnej osoby. Bardzo mi w tym pomaga etyka chrześcijańska. Od jakiegoś czasu próbuję świadomie zrezygnować z “zarządzania wrażeniem”. Jest to niezwykle trudne i łapię się na tym, że nadal w rozmowach staram się pokazać od jak najlepszej strony mimo, że nie jest to zgodne z moim prawdziwym myśleniem. Chciałabym zrezygnować z kontrolowania tego co inni o mnie myślą, bo tak naprawdę ich opinie nie mają żadnego realnego wpływu na moje życie. Jako matka jestem w szczególny sposób narażona na krytykę ze strony każdej napotkanej osoby, bo w naszym kraju jest jakieś szczególne przyzwolenie na wyrażanie swojej opinii na temat rodzicielstwa innych. Wynika to zapewne właśnie ze wspomnianego niskiego poczucia własnej wartości – krytykując innych zyskujemy poczucie, że to my należymy do tych, którzy robią coś właściwie. W widoczny sposób objawia się to na matczynych forach – ilość przelewającego się tam hejtu bywa przytłaczająca.
Zachęcam was do przemyśleń związanych z waszym uzależnieniem od aprobaty i do podjęcia świadomej próby uwolnienia się z tego nałogu. Naprawdę możemy żyć w wolności wobec krytyków. Wyobraźcie sobie, że wasze poczucie własnej wartości nie zależy od tego czy ktoś dostrzega, że jesteście mądrzy lub atrakcyjni. Wyobraźcie sobie, że jesteście w stanie odczuwać obojętność wobec czyjejś dezaprobaty. To nie oznacza, że jest to wolność do czynienia innym zła nie zważając na opinie (mam nadzieję, że nikt tego tak nie odebrał), ale raczej o dyskretne praktykowanie dobrych uczynków i czerpanie radości z poczucia tego, że jesteśmy kochani. I niech to będzie waszą jedyną podstawą, na której budujecie wasze poczucie własnej wartości.
pozdrawiam
Karolina