Ostatnimi laty nieco więcej bujam się po hotelach. W zasadzie to dopiero ostatnimi laty to robię. Fajnie tak od czasu do czasu, ale ja nie o tym. Ja o tym, że od kiedy z chłopca przeobraziłem się w… starszego chłopca, to zapałałem wielką miłością do jedzenia. Lubię jeść, tak po prostu, bez żadnej filozofii. Tło historii jest zatem takie, że lubię jeść i zdarza mi się co jakiś czas spędzić dobę lub dwie w różnych hotelach. Tło już mamy nakreślone i teraz wchodzi podmiot liryczny, szwedzki stół, cały na biało.
Niby mam te 34 lata i powinienem cechować się jako takim rozsądkiem. Powinienem i nawet dość często tym rozsądkiem się cechuje. Nie żyję ponad stan, nie zadłużam się, nie palę, nie nadużywam alkoholu ani innych mocarzy (oddalcie to ode mnie), biegam nawet w miarę regularnie i ograniczyłem zupki chińskie. Kiedy człowiek jest już z siebie zadowolony, budzi się rano w hotelu, bierze prysznic (a co? woda za darmo), ubiera się i schodzi na śniadanie i wtedy jego oczom ukazuje się ten szatański pomiot – szwedzki stół. No cholera. Kiedy widzę szwedzki stół, to wiem, że coś się dzieje. A konkretnie dzieje się przejście w tryb małpiego rozumu.
Ja nie wiem czy to jest takie staropolskie „zapłaciłem, to zjem WSZYSTKO” (tym bardziej, że w 90% to nie ja płacę za hotel)? Czy może staropolskie „zjem bo się zmarnuje”? Wiem tylko, że bez dokładki nie wyjdę. Wchodzę do hotelowej restauracji i potem już nawet nie wiem jak i kiedy, ale siedzę przy stole z talerzem, na którym leży mój tygodniowy zestaw śniadań. Naraz. Jajeczniczka, frankfurterka, kapka musztardy, pierożki z twarożkiem (na słodko), schabik pieczony z żurawinką, och, och, co tam jeszcze dorzucić, serka kawałek (cztery kawałki), bułeczka, plasterek pomidorka (bo zdrowo trzeba się odżywiać), może jakiś dżemik, szyneczka, jajeczko… A na to wszystko wchodzi szef wszystkich szefów – BEKON! Bekon, którego (mam takie solidne postanowienie) jadam tylko w hotelach. Bekon patrzy na mnie i wie. Wie, że mu się nie oprę. Widzi miłość w moich oczach. On wie. Wie i mówi do mnie: „zjedz mnie! Zjedz mnie Ty tłusty korniku! Zjedz mnie i moich szatański braci!”. No i jem. Zapijam kawą i idę po drugi talerz…
ledwo odszedłszy od szwedzkiego stołu pozdrawiam Was czule,
Zuch
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023