Obserwuję od dawna dwa trendy. Jeden ubezwłasnowolnia dzieci, całkowicie podporządkowując ich wolę woli rodziców, a drugi przypisuje dzieciom jakąś niesamowitą umiejętność w samostanowieniu o sobie. A ja jestem pośrodku i to bynajmniej nie dlatego, że nie mam zdania. Zdanie mam i to stanowcze.
Ale zanim o moim zdaniu, to przyjrzyjmy się tym dwóm trendom.
Musisz
Mamy w Polsce tradycję chodzenia do kościoła, uległości wobec kleru. Chodzi się do kościoła, bo wszyscy chodzą, poza tym lepiej chodzić, bo Bozia będzie zła. Oczywiście świadomie hiperbolizuje, bo to krótki wpis na blogu, a nie naukowy elaborat. Z tego chodzenia do kościoła zwykle nic nie wynika. Ludzie nie żyją Słowem Bożym na co dzień – tu nie trzeba wnikliwych analiz socjologicznych, wystarczy się rozejrzeć. Jest kilka przyczyn, myślę że głównie są to uczynkowe podejście do religii i brak znajomości Biblii. Przez uczynkowość rozumiem wypełnianie rytuałów tak jakby się zbierało punkty do pójścia do nieba. Tak jakby niedzielna wizyta w kościele dawała tyle punktów, że niweluje fakt, że przez resztę czasu jesteśmy zwykłym złośliwym chamem. Gwoździem do trumny jest nieznajomość Biblii. To tak jakby być adwokatem i nigdy nie przeczytać kodeksu karnego, nie mówiąc już o tym żeby go znać i rozumieć.
Zatem chodzimy bo chodzimy, nie za bardzo wiemy po co. Można posunąć się dalej i samemu nie chodzić, ale posyłać dzieci. To już jest jakieś kuriozum. Tu na tacy daję poradę: jeśli chcesz zniechęcić dziecko do chodzenia do kościoła, to zmuszaj je, żeby tam chodziło.
Nie musisz
Z drugiej strony mamy trend liberalny, w sensie „niczego nie narzucam”. Mamy też trend szlachetnie liberalny, że nawet deklarujemy, że dziecko „będzie mogło sobie wybrać religię samo”. No proszę Was. To tak jakbyśmy byli w antycznej Grecji i mieli panteon różnych bogów i sobie powybieramy. Tak jakby to była jakaś gra. To światopogląd traktujący religię jak pustą wydmuszkę, t-shirt, który można sobie wybrać i zmieniać w zależności od widzimisię. Inna sprawa, że religia często właśnie taką wydmuszką jest. Ten trend ma taką filozofię, że jesteśmy tacy liberalni, że nie narzucamy dziecku światopoglądu. Co jest bzdurą i robi brzydką rzecz z logiki.
Każdy z nas ma swój światopogląd. Są one oczywiście różne, jedne bardziej wyraziste i określone, a inne mniej, ale są. Nasze światopoglądy są naszym stylem życia. Nawet jeśli coś deklarujemy, a żyjemy inaczej, to w całości składa się to na nasz światopogląd wyrażany stylem życia. W ten sposób ZAWSZE narzucamy nasz światopogląd dzieciom. Narzucamy nasze przekonania. Jedni narzucają to, że trzeba chodzić do kościoła, a inni narzucają to, że powinno się wybrać samemu. Ale dając dziecku wybór, de facto nie dajemy mu tego wyboru, bo narzucamy mu przymus wybierania. A możliwość wyboru wcale nie musi oznaczać wolności. Zresztą temat wolności i samostanowienia o sobie, jest tematem bardzo skomplikowanym i filozofowie zmagają się z tym od wieków tworząc wiele różnych teorii wolności.
Podobnie każdy z nas w coś wierzy. Jedni wierzą w to, że Bóg jest, inni wierzą w to, że Boga nie ma. Nie ma naukowych dowodów na żaden z tych poglądów, zatem wszyscy jesteśmy wierzący.
Czy powinniśmy kazać dziecku chodzić do kościoła?
Wróćmy jednak to pytania, które jest tytułem tego tekstu: czy powinniśmy kazać dziecku chodzić do kościoła. Na to pytanie mam taką odpowiedź – NIE. Nie można kogoś zmuszać do chodzenia do kościoła. Nie można kogoś zmuszać do wiary, bo to jest niemożliwe. Nie da się zmusić do miłości. Możesz co najwyżej wepchnąć dziecko w pustą formę, która przyniesie jedynie zniechęcenie. Ok, zamiast teoretyzowania mogę Ci powiedzieć jak to jest u mnie.
Ja jestem wierzącym chrześcijaninem. Trochę nietypowym jak na polskie realia, bo jestem protestantem. Chociaż nie lubię tak denominować. Poprzestańmy na tym, że jestem chrześcijaninem. Nie jestem religijny, bo uważam, że im więcej religii tym mniej relacji z Bogiem. A podstawą wiary powinna być właśnie ta relacja. Czytam Biblię regularnie – w sensie, że codziennie, a nie że regularnie raz na pięć lat. Czytam nie dlatego, że ktoś mi każe, tylko dlatego, że chcę, bo muszę rozumieć. Biblia jest jedynym zapisem Słowa Bożego, a zatem jest moim jedynym przewodnikiem – sola scriptura. Bóg nie jest niedzielnym dodatkiem do mojego życia – On jest moim życiem. Chodzę też do kościoła. W zasadzie określenie budynku jako kościół jest dość niefortunne, bo błędne. Kościół – wg Biblii – to zgromadzenie wierzących (ekklesia z greckiego – zgromadzenie). Ale do rzeczy – do kościoła chodzę, nie po to żeby odklepać obowiązek (bo takiego obowiązku nie ma). Chodzę, żeby spotkać się z przyjaciółmi (bo wspólnota musi mieć relacje), wspólnie się modlić (bo „Gdzie dwóch albo trzech gromadzi się w Moje imię, tam jestem pośród nich” – Mt 18,20) i słuchać kazania, czyli wykładni pisma. Zresztą kazanie zdarza się i mi poprowadzić. Spotykamy się też w tygodniu, żeby studiować Biblię, ale też prywatnie, na obiad, w knajpie, żeby pograć w paintball, itp.
Mój światopogląd
Piszę to dlatego, żeby pokazać mój światopogląd, mój styl życia, bo w nim są moje dzieci. Niedzielne nabożeństwo jest normalną częścią naszego tygodnia. Dzieci chodzą chętnie. Mają tam swoich kolegów i koleżanki, mają szkółkę niedzielną dostosowaną do ich poziomu i wspólnie się bawią.
Chcę żyć tak, żeby one wiedziały, że to dobre. Nie dlatego, że ja tak mówię, tylko dlatego, że faktycznie tak jest. Chcę żeby widziały moją relację z Bogiem i żeby widziały jak to na mnie i na nich wpływa. Wtedy nie będę musiał im kazać chodzić do kościoła, wtedy one nie będą musiały chodzić do kościoła. Będą chciały.
pozdrawiam
ZUCH
PS – poproszę o zachowanie kultury w komentarzach i uszanowanie odmiennego zdania rozmówców.
Cześć! Podobał Ci się tekst? Znalazłeś tu ciekawą radę, albo dobrą rozrywkę? Świetnie, staram się żeby mój blog był wartościowym miejscem. Jeśli chcesz, możesz mi się odwdzięczyć i „postawić mi kawę” 🙂
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023