Tagliatelle z polędwicą z dorsza w sosie śmietanowym z suszonymi pomidorami i kaparami. Nieźle brzmi, a jeszcze lepiej wygląda. Jak smakuję nawet nie będę Wam opisywał, bo nie lubię się znęcać. Możecie spróbować sobie wyobrazić. Możecie też spróbować wyobrazić sobie rachunek w restauracji za taki obiad dla dwóch osób.
Tagliatelle było wczoraj. Dzisiaj będzie ramen, a jutro… hmm… może coś indyjskiego? Chleb Paratha nadziewany serem paneer i Punjabi Chloe? W sumie czemu nie.
Od kiedy nie pracuje na etacie, a na swoim, to powodzi mi się nieco lepiej. Ale też znowu bez przesady, nie aż tak, żeby codziennie stołować się całą rodziną w restauracjach. Wymienione potrawy i inne w tym guście jadam jednak w zasadzie każdego dnia. Nie chodzę do knajpek i nie wydaję majątku. Wbrew pozorom nie są to drogie obiady, a na przyrządzenie każdego z nich poświęcam jakieś pół godziny. Same plusy, szybko, niedrogo i bardzo smacznie. Te argumenty już same w sobie są super, ale doszedł do tego jeszcze jeden: okazało się, że uwielbiam karmić bliskie mi osoby.
W przygotowaniu posiłku jest coś mistycznego, takiego szalenie pierwotnego, wymieszanie miłości i troski. Stawiam przed moją żoną talerz apetycznie wyglądającego obiadu i czuję, że tym gestem wyrażam więcej niż potrafiłbym powiedzieć. Przygotowuję dla dzieci obłędnie pachnące cynamonowe bułeczki i widzę w ich oczach radość i podziw. „Tato, Ty to potrafisz!” Ja tego nawet nie muszę jeść, bo to dla nich, dla mojej rodziny. Ale nie zawsze tak było.
Umiałem zrobić w kuchni co nieco. Wiecie, z głodu bym nie umarł, ale też podzielić się z kimś moimi daniami, to trochę wstyd by był. Czułem gdzieś podświadomie, że tak być nie powinno, no ale co zrobić? Nie bardzo miałem możliwości trenować, wracałem z pracy dużo później niż Karolina. A potem odszedłem z pracy. Zaczęliśmy się wymieniać tym obowiązkiem, trochę gotowaliśmy razem, czasem w weekendy ja sam coś robiłem. A potem zacząłem pracować w domu.
Facet w kuchni przestał być obrazkiem pantofla. Facet w kuchni to nie jest ten co miał pecha i „wziął sobie babe co gotować nie umie”. Facet w kuchni powinien być normalnym widokiem. Dodam jeszcze dyskretnie, że ponoć, tak słyszałem, facet w kuchni jest widokiem nawet pożądanym, że to nawet seksi, czy jakoś tak. Nie wiem, spytajcie swoje żony.
To był przełom, tylko troszeczkę wymuszony. Wiedziałem już jaką frajdę daje mi gotowanie dla bliskich, ale w końcu miałem na to czas. W zasadzie to nie miałem i nadal nie mam. Prowadzę przecież firmę, piszę bloga, zaczynam coś tam nagrywać na Youtube, prowadzę spotkania dla blogerów i wykładam na uczelni. Sporo tego. Poza tym spędzam czas z żoną i dziećmi. No i budujemy dom, a to potrafi zmęczyć. Zatem, teoretycznie nie mam czasu. Gotowanie mogę zwalić na Karolinę, albo zamawiać żarcie na dowóz. Ale nie. Nie chcę tak żyć.
Od poniedziałku do piątku, wpół do drugiej przerywam pracę i idę do kuchni. Chwilę po drugiej przyjeżdża moja wesoła brygada i czeka na nich ciepły obiad. Wspólnie siadamy do stołu, modlimy się – bo móc jeść razem to błogosławieństwo i jemy. Karolina mówi „Mmm dobre”, a ja jestem po prostu szczęśliwy. Naprawdę, sprawia mi to kupę radochy i daje ogromną satysfakcję. Bo posiłek, to jest rękodzieło, wytwór moich rąk. Z dobrodziejstw natury wytwarzam pyszne dania. I to jest super.
W weekendy często gotujemy razem, choć ostatnio to też przejmuje od kiedy Karolina jest w ciąży i staram się odjąć jej pracy.
Czasami wieczorami biorę z dziećmi książki kucharskie, albo oglądamy vlogi i blogi kulinarne, wybieramy coś i robimy razem. Oczywiście w miarę możliwości dzieci. Początkowo ich praca ograniczała się do wyjęcia produktów z lodówki, ale stopniowo nabierają wprawy. Ostatnio Szymo dzielnie zagniatał ciasto na indyjski chleb Paratha, a Hania nadziewała go masą cynamonową. Dzieci to uwielbiają – o ile oczywiście jest to zabawą, gdzie wszyscy razem się bawimy. Bez pokrzykiwania, bez zmuszania, ot zabawa. Wiem, że lubią tak spędzać ze mną czas. Wiem też, że sprawi im to frajdę, bo tak jak wspomniałem, przyrządzanie posiłków, to rzemiosło. Wytwarzają coś konkretnego, coś co ma wielką wartość – zaspokaja głód.
Ostatnio klasa Szyma zrobiła gazetkę klasową. Dzieci mogły napisać artykuły na dowolny temat. Szymo ze wszystkich możliwych tematów, które mógł poruszyć (a wiedzę ma przerażająco rozległą) napisał… przepis na cinnabonsy – cynamonowe roladki z ciasta francuskiego, które czasami wspólnie robimy.
Po co ja to w ogóle piszę? Żeby się pochwalić? Nie, nie, nic z tych rzeczy. Nie jestem taki. Chcę Was zachęcić, drodzy panowie, żebyście próbowali. Kurcze, mamy internet, który jest kopalnią świetnych i prostych przepisów. Przez wieki z tej cudownej czynności jaką jest przygotowanie posiłków zrobiliśmy przykry obowiązek, który zrzuciliśmy na kobiety… Żenada.
Spróbuj raz. Zrób coś pysznego dla żony, przekonaj się ile radości i satysfakcji może to sprawić. Myślę, że pod pojęciem „głowa rodziny” kryje się również określenie osoby, która tę rodzinę karmi. A co możesz zrobić? Jejciu, poszperaj w necie, wejdź na YT, czy na blogi, wpisz „easy recipes” na Pintereście, cokolwiek. A jeśli zainteresowały cię potrawy, które wymieniłem na początku, to:
Hinduskie jedzonko znajdziesz na filmach u Virena – najbardziej słowiańskiego hindusa 🙂
A tagliatelle z dorszem sam wymyśliłem. Na pewno jest taka potrawa i jakoś się nazywa, ale ja to zrobiłem jako potrawę „na winie”, czyli co się nawinie to do gara. Akurat takie składniki miałem w lodówce. To wbrew pozorom proste danie. Najpierw przygotowujesz sobie sos – do blendera wlej gęstą śmietaną albo jogurt grecki, łychę mascarpone (zapamiętaj to, bo mascarpone to królewski składnik sosów), trochę suszonych pomidorów, sól, pieprze, jakieś zioła. Potem wstaw tagliatelle, albo inny makaron, ale raczej z takich dużych. Na patelni rozgrzej olej, wrzuć zioła np. świeży rozmaryn, a potem połóż tam polędwicę z dorsza. Dosłownie po dwie, trzy minutki z każdej strony (ale zmniejsz ogień żeby nie spalić i smrodu nie narobić). Następnie zalewasz rybę sosem i niech to się troszkę pogotuje na małym ogniu, pod przykryciem. Jak makaron będzie gotowy, to wyłóż na talerze, a następnie połóż na tym porcję dorsza i polej sosem. Możesz ozdobić świeżą bazylią, albo kolendrą (oj świeża kolendra…. mmmmmm…).
I włala jak to mawiają Francuzi. O ile Twoja żona nie jest w ciąży, to świetnie do tego pasuje kieliszek białego wytrawnego wina.
Pozdrawiam
Zuch
Fajne? Zostaw lajka, komentarz i podziel się tekstem z innymi.
- Kotełki – gra logiczna - 31/03/2025
- Małżeństwo, to codzienność. Czasem piękna i lekka, czasem trudna i wymagająca. - 21/02/2025
- Miód – złoto, które warto mieć w domu (i w kubku kawy!) - 21/02/2025