Jakiś czas temu przez media w naszym kraju przetoczyła się burza. Burza nazywała się „klaps”. Wiele osób wyrażało swoje święte oburzenie na temat klapsów. Jedni krzyczeli, że robić tego absolutnie nie wolno, bo to kompletnie zniszczy psychikę dziecka. Drudzy natomiast, że klapsy wymierzać absolutnie trzeba, bo ich brak kompletnie zniszczy psychikę dziecka. Jak zwykle. Oczywiście nasze kochane media, politycy, czy inni celebryci, wrzucili wszystko do jednego worka i pomalowali na czarno-biało. Jak zwykle. Obserwując to wszystko miałem nieodparte wrażenie, że było w tym wszystko, tylko zabrakło zdrowego rozsądku. Dobre intencje zostały wymieszane z populizmem. Wszystko się zagotowało, zabulgotało, wykipiało i… nic. Kij w mrowisko. Jak zwykle.
Rozumiem intencje osób mówiących o tym, że bicie dzieci jest złe, bo po prostu jest złe. Zresztą, bicie kogokolwiek jest złe, ale dzieci w szczególności. Z tym się zgadzam, z tym nie ma co dyskutować. Problem jednak polega na bezrefleksyjnym uogólnianiu treści przez media. Początkowo mówiło się o faktycznej przemocy wobec dzieci (którą uważam, że trzeba bezwzględnie ścigać, tępić i piętnować). Skończyło się na karceniu w ogóle. Wyszło na to, że dzieci wcale nie należy karcić. Ani klapsem, ani krzykiem, ani zwróceniem uwagi, właściwie niczym. A z tym zgodzić się nie mogę.
Rola rodzica
Rolą rodzica jest wychowywanie, uczenie i budowanie nowego człowieka, którego powołaliśmy do życia. Mimo, że głównym elementem wychowania – moim zdaniem – jest miłość i przykład jaki dajemy, to jednak nieodzownym elementem wychowania jest też karcenie. Tu, dla rozwiania wątpliwości, mówiąc karcenie, wcale nie mam na myśli bicie. Karcenie, to nauka konsekwencji.
Jako społeczeństwo lubimy popadać w skrajności. Kiedyś wychowywało się pasem. Bardziej kreatywni rodzice mieli pewnie szersze spektrum przyrządów dydaktycznych. Dziś wychowuje się… właściwie to chyba się nie wychowuje. No nie ma co się dziwić. Sygnał jest jasny: dzieci nie wolno bić. Jeśli nie wolno bić, to co? Stare metody były złe, a nowych się nie zna, więc mamy wybór, albo źle, albo wcale. Efekty widać na pierwszym lepszym placu zabaw. Albo drze się ryja na tego dzieciaka, albo nie zwraca się na nic uwagi. Obawiam się, że skutki tego mogą być fatalne. Ba! To już widać. Dzieci i młodzież nie wie co to są konsekwencje, nie wie co to odpowiedzialność, nie ma szacunku do innych. Oczywiście sam teraz uogólniam. Ale fakt jest faktem, że coś się porypało.
Ważna odpowiedzialność
Dzieci trzeba karcić. Kurcze, już samo to zdanie brzmi źle. Tak źle, że aż strach to powiedzieć publicznie. Ja jednak podkreślę raz jeszcze: karcenie, to nie bicie. Karcenie to cholernie ważna odpowiedzialność rodzica. To właśnie przez karcenie stawiamy granice, wyraźnie pokazujemy co jest dobre, a co złe. Przede wszystkim wyraźnie pokazujemy, że decydowanie się na złe rzeczy przynosi określone konsekwencje.
Karcenie jest szkołą życia dla dzieci, ale też ważnym testem dla rodziców. Wiele osób zasłania się miłością, twierdząc, że dzieci nie karci, bo nie ma do tego serca. Ale to nie jest miłość. To jest słabość. Pokazujemy wtedy naszym dzieciom, że nie muszą nas traktować poważnie. Wysyłamy sygnał, że tym co mówimy można się podetrzeć. Nasze nic niewarte zdanie staje się codziennością. Nie potrafimy wyegzekwować sprzątnięcia pokoju, ale mamy nadzieję, że dziecko nas posłucha jak powiemy, że narkotyki są złe. Bitch please!
Z teorii do praktyki
Nie chcę tylko teoretyzować. To co miałem do powiedzenia, powiedziałem. Mam świadomość, że nie jestem idealny i wiem, że popełniam błędy. Ale wiem co jest błędem i kiedy go popełniłem (chyba). Wiem, że następnym razem muszę się poprawić. Ja powołałem moje dzieci na ten świat i to jest moja odpowiedzialność nauczyć je na tym świecie żyć.
Jak to robię? Przede wszystkim, to co jest absolutnie najważniejsze, na pierwszym miejscu i w ogóle: moja żona i ja mówimy jednym głosem. Wspólnie określiliśmy granice. Wspólnie pilnujemy ich przestrzegania. W domu nie może być dwugłosu. Po drugie: dzieci dobrze wiedzą jakie obowiązują zasady. Mówimy o tym wyraźnie, w miarę prosto i krótko, w końcu mówimy do dzieci. Dla nich poczucie czasu i liczb jest trochę abstrakcyjne, więc mają na kartce w pokoju tabelkę, gdzie po prostu wpisujemy plusy i minusy (zielone i czerwone buzie). Dzięki temu widzą wyraźnie to o czym mówimy. Po trzecie: jesteśmy konsekwentni w tym co mówimy. Po ostrzeżeniu następuje kara. To właśnie bycie stanowczym i konsekwentnym jest klamrą spinającą wysiłki rodzicielskie. Mam też wrażenie, że to jest właśnie punkt, w którym najwięcej osób zawodzi.
Moje wrażenie poparte jest obserwacją. Wystarczy przejść się na pierwszy lepszy plac zabaw i posłuchać bezradnych jak – wybaczcie – cielęta rodziców powtarzających po pięćdziesiąt razy „nie syp na dzieci piaskiem, bo pójdziemy do domu… nie syp na dzieci piaskiem, bo pójdziemy do domu… nie syp na dzieci piaskiem, bo pójdziemy do domu… nie syp na dzieci piaskiem, bo pójdziemy do domu… nie syp na dzieci piaskiem, bo pójdziemy do domu… nie syp na dzieci piaskiem, bo pójdziemy do domu…”. Świetna postawa, na pewno wyrabia szacunek do rodziców u dzieci.
pozdrawiam
Zuch
.