Najlepszy sposób na przerwanie rozmowy, zrażenie do siebie dziecka. Najlepszy sposób żeby pokazać, że jesteśmy lepsi, a Ty się nie znasz. Pamiętajcie jednak, że każdy kij ma dwa końce. „Za moich czasów…” nie musi być destrukcją dla komunikacji. Równie dobrze może być początkiem bardzo ciekawej i ważnej rozmowy.
Mam przywilej i przyjemność znać wielu ludzi w różnym wieku
Szczególnie cenię sobie serdeczne znajomości z osobami starszymi ode mnie, pełnymi mądrości i życiowego doświadczenia. Podczas jednego ze spotkań w takim gronie, mówiliśmy o rozwiązywaniu problemów w rodzinie i w małżeństwie. Na koniec nasunął mi się wniosek ogólny: nie potrafimy rozmawiać. U źródła zdecydowanej większości problemów leży niedogadanie, brak komunikacji. Małżonkowie nie znają nawzajem swoich trosk i pragnień. Rodzice nie wiedzą co się dzieje z ich dziećmi, a dzieci nie mogą zrozumieć decyzji rodziców. Nie znamy się. Żyjemy w jednym domu i nie znamy swoich najbliższych. Zastanówcie się jak często lepiej znamy szczegóły z życia kolegów i koleżanek z pracy, albo co gorsza gwiazdek telewizji i internetu, niż szczegóły z życia najbliższych nam osób. W związku z tym czy w ogóle możemy mówić o naszej rodzinie jako bliscy?
Ja akurat mam to szczęście, że z żoną, poza tym, że jesteśmy w sobie zakochani, to przyjaźnimy się i tak po prostu lubimy. Rozmawiamy dużo. Staramy się przegadać wszystkie decyzje i plany. Wiemy czego chcemy, wiemy w jakim kierunku podążamy. Rozmawiamy.
Staramy się rozmawiać dużo z naszymi dziećmi
One muszą wiedzieć co się dzieje w rodzinie i dlaczego dzieje się tak, a nie inaczej. Poza tym musimy sobie ufać nawzajem. Krótko mówiąc: musimy się znać. O ile ja znam swoje dzieci od urodzenia (a właściwie to gadałem do nich jeszcze zanim się urodzili), to moje dzieci znają mnie jako trzydziestolatka. Szymo urodził się jak miałem 25 lat, Hania jak miałem 28, ale musiało minąć kilka lat zanim zaczęli ogarniać rzeczywistość na tyle, żeby mogli mnie poznawać jako człowieka, a nie jako obiekt przenosząco-kąpiącą-karmiąco-usypiający. Zastanówcie się nad tym. Nasze dzieci nie znają trzydziestu lat naszego życia. Nie znają całego czasu kiedy my kształtowaliśmy się na ludzi, którymi dziś jesteśmy. Nie znają całego naszego bagażu doświadczeń. Nie znają drogi jaką przebyliśmy. Nie wiedzą z czym się zmagaliśmy.
Jeśli nie poznają nas teraz kiedy są mali, to nie uwierzą nam, że wiemy przez co przechodzą, gdy będą nastolatkami.
Tata i mama, którzy mieli kłopoty w szkole, którzy kłócili się z kolegami, którzy dostawali szlaban od swoich rodziców, którzy przeżywali przygody i radości, ale też porażki i smutek. Tata i mama, którzy podejmowali złe decyzje, którzy się zakochiwali i odkochiwali, którzy byli ranieni i być może – sami ranili innych. Tama i mama, mężczyzna i kobieta z krwi i kości.
Najlepsze rozmowy są takie, które są naturalne
Bez spinania się, bez wykładów – teraz ja mówię, a Ty słuchasz. Chcę się z Wami podzielić moim sposobem. Jednym z kilku, pewnie niedoskonałym, ale działającym. Otóż, samochód jest fajnym miejscem na rozmowę. Tracimy czas na różne dojazdy, a możemy go świetnie wykorzystać. My słuchamy dużo muzyki, czy to z radia, czy, najczęściej, ze Spotify. Nikt z nas raczej nie gustuje w nowościach, dlatego często lecą jakieś kawałki z przed lat. Z przed kilku lat, z przed dekady lub dwóch, czasem starsze. Nie zawsze są to „dobre” kawałki. Ale w tych złotych przebojach zawarte są nasze wspomnienia. Nawet w tych najbardziej kiczowatych.
Wczoraj odwoziłem Szymka na biwak
Jechaliśmy razem, tylko we dwójkę, prawie godzinę. W radio leciały jakieś szlagiery, co jeden to gorszy. Poleciał DJ Bobo i Boney M. Boney M w sumie spoko, ale przy DJ Bobo ucho mi chyba lekko krwawiło. Ale nie ważne, nie o gusta tutaj chodzi. Mogłem przełączyć stację radiową i stwierdzić, że takiego gówna słuchać nie będziemy (co byłoby nawet rozsądne), ale „There is a party” było przyczyną do opowieści zaczynającej się od słów: „Za moich czasów…”. Opowieści, w której miałem jakieś dziesięć czy jedenaście lat. O wakacjach z ciocią Haliną nad morzem. O moim dziadku, który już nie żyje i Szymo nie miał okazji go poznać. O tym jak ciocia chciała, z matczyną troską, żebym zjadł obiad – bo byłem strasznym niejadkiem, a dziadek mówił: „Jedź surówkę, jedz surówkę.” A pod stołem dawał mi pięć złotych na frytki, żeby sobie wnuczuś zjadł to co lubi. Łezka w oku się kręci. To było moje dzieciństwo, moje szczęśliwe chwile. Moje dziedzictwo. Nasza nić porozumienia.
Potem leci Boney M i opowiadam jak „za moich czasów” wujek Stasiu jeździł do Holadnii i przywoził cuda. Gdy byłem w wieku dzisiejszego Szyma był rok 1990. Zaczynały się zmiany, których nie rozumiałem. Ale wiedziałem, ze coś się zmienia na lepsze, bo wujek przywoził z zagranicy takie holenderskie, słodkie posypki do kanapek. Były czekoladowe i takie lukrowe, kolorowe – kto wie o czym mówię, ten wie. Dla dziecka stanu wojennego, szczęście miało postać holenderskiej, słodkiej posypki do kanapek.
Mówię o tym mojemu synowi i on mnie słucha. Słucha z zapartym tchem, chłonie każde słowo. Bo dzieci bardzo lubią opowieści „za moich czasów…”
pozdrawiam
Zuch
PS – Jeśli macie jakieś fajne sposoby na rozmowę, to piszcie. Myślę, że temat zdrowej komunikacji warto kontynuować, więc pewnie pojawią się jeszcze wpisy o tym zagadnieniu.
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023