Tata, to taki specyficzny typ człowieka. Niby wszystko jest ok, ale wystarczy go spuścić z oczu i zaraz coś się dzieje. Tatowie dość dobrze improwizują. Prawdopodobnie jest to taki efekt obronny, bo zwykle tatowie mają pewne problemy z konwencjonalnym spędzaniem czasu z dziećmi. W każdym razie ja tak mam. Kiedy zostaje wieczorem sam z dzieciakami, to prawie zawsze jemy coś dziwnego na kolację czy na deser (często deser przeciąga się do kolacji). Bywa, że jemy Chewbaccki w śpiworkach (paluszek rybny owinięty ciastem francuskim – masakra) albo inne paskudztwo. Dziś – po przeglądzie stany lodówki – postanowiłem zrobić bezy.
Tak się składa, że nie umiem robić bez, bo ich nigdy nie robiłem. Ale miałem w lodówce jajka, więc jakby połowa sukcesu. Przepis na bezy jest banalny, choć okazuje się, że wykonanie nastarcza pewnych trudności. Jednak bezy same w sobie są dość nudne. Rozejrzałem się więc po kuchennych półkach i znalazłem jeszcze kilka ciastek. Takich markizów, tylko że amerykańskich i przez to droższych. Bezy z ciastkami – czy to może się nie udać? Może. Ale nie wyprzedzajmy faktów.Bezy robi się tak, że oddziela się białka od żółtek. Białka wrzucamy do miski, a żółtka chowamy do lodówki na moment aż wymyślimy co z nimi zrobić. Ja użyłem 4 białka jajek. Zaczynamy to ubijać i pod koniec dodajemy cukier. Ja dodałem trzcinowy, bo tylko taki mam. Dodałem go tak… hmm… trochę. W internecie wyczytałem, żeby jeszcze dodać troszkę mąki ziemniaczanej. Nie wiem po co, ale przecież jak jest napisane w internecie, to musi być prawda. Wszystko się ładnie miksowało, więc dodałem pokruszone 4 ciasta. W tym czasie piekarnik nagrzewał się do 140 stopni. Jak już się nam ta piana wymieszała, to czas nakładać bezy.Na blachę położyłem papier do pieczenia i uświadomiłem sobie, że nie mam w domu żadnej strzykawy czy innej tytki, żeby tą pianę jakoś fajnie na blachę ułożyć. Postanowiłem użyć niezastąpionej w takich chwilach łyżki. Dodatkowym problem była konsystencja piany. Nie była to sztywna piana, a raczej glut. W sumie też dobrze, bo śmiesznie, ale jednak łatwiej by się nakładało sztywną pianę.
W każdym razie nałożyliśmy tego naszego gluta pianowo-ciastkowego na blachy i hop do piekarnika. Po około 20-30 minutach (zapomniałem spojrzeć na zegarek) były gotowe.
Dzieci były zachwycone i wspólnie wymyśliliśmy nazwę dla tego czegoś co wyciągnęliśmy z piekarnika – błoto z gruzem.
Podsumowując – błoto z gruzem było bardzo smaczne. Paskudny wygląd ma też swój urok. Nie często się zdarza dostać na talerz takiego potworka. Krótko mówiąc: smacznie, słodko i śmiesznie. Czegoż więcej można chcieć od deseru zrobionego wspólnie z tatą?
pozdrawiam
Zuch
komentarze- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023