Ogólnie to troszkę mniej ostatnio publikuję, bo tak jakby to ująć – nie ogarniam. Wiecie, zwykle mam co robić, ale wykończeniówka domu to już mega akcja. Najłatwiej byłoby zapłacić, żeby ktoś wszystko zrobił: pomalował, poukładał, przewiózł, zniósł, wniósł, itp. Jest tylko taka mała niedogodność – nie mam na to kasy.
No, tyle ile się dało to zleciłem na zewnątrz, no bo też bez przesady, nie jestem budowlańcem. Nie jestem też fachowcem od wszystkiego. W zasadzie jestem od bardzo niewielu rzeczy, a żadna z nich nie jest związana z budowlanką. Zamówiłem więc montaż kuchni, montaż kilku większych mebli, no i drzwi i podłogi. To ostanie bomba, warte swej ceny. Monterzy z VOX położyli 220m2 podłóg, listwy, 14 drzwi + drzwi wejściowe w niecałe trzy dni. Po prostu nagle budowa stała się domem. Czad.
Na tym ostatnim etapie trochę też robię sam. Mam dwie ręce, obie w miarę sprawne, więc robię. Zawsze starałem się zrobić samemu tyle i się da. Często nie była to nawet kwestia pieniędzy, ale jakiegoś takie wewnętrznego przymusu, żeby coś od siebie dać. To mój dom, mieszkanie, itp. i chcę mieć po prostu w to wkład. Nie wiem skąd mi się to bierze, bo w rodzinie uchodzę za tego leniwego, ale też przystojnego (no dobra, to drugie sobie sam dopowiedziałem).Gdy jednak przychodzi co do czego, to aż mnie nosi, żeby móc coś zrobić samemu. W miarę możliwości rzecz jasna. I zdrowego rozsądku. No dachu nie kładłem, ale już malowanie, czy położenie płytek – czemu nie?
Swoją drogą, to trochę nowych skilli zdobyłem, bo pierwszy raz w życiu kładłem płytki. Zacząłem bezpiecznie od podłogi w kotłowni. Wyszło. Zafugowałem elegancko i jest git. Oczywiście ważne żeby wiedzieć co się robi. Fajnie mieć pod ręką kogoś kompetentnego. Akurat mój brat i jego teść zajmują się remontami, więc mi wytłumaczyli to i owo. Fajnie też, że mogłem pożyczyć sprzęt, bo raczej nie chciałem inwestować w takie specjalne wiaderko do fugowania. Uhm, jest takie coś. Prostokątne wiadro z dwiema rolkami do wyżymania pacy z gąbką. Człowiek codziennie uczy się czegoś nowego. Jeszcze szlifierka kątowa też się przydała, i jeszcze przecinak do płytek. No i jeszcze mieszadło do kleju (taka jakby wielka wiertarka). No i jeszcze wkrętarka… No i jeszcze kilka rzeczy. Brat powiedział, żebym napisał, że szlifierka i wkrętarka jest Hilti bo to ponoć szpan w branży. Ja mam swoje Wacomy, budowlańcy mają Hilti. No ok. Jak widać można się brandlować wszystkim 🙂
Z tymi płytkami to się tak rozpędziłem, że wczoraj położyłem jeszcze w wiatrołapie na podłodze. 13m2, spory wiatrołap, fajny. Płytki też fajne, kupiłem w promocji. 60×60 cm – pomyślałem, że będą fajnie wyglądać. Owszem wyglądają fajnie, ale nie pomyślałem jakie to cholerstwo będzie ciężkie. Sześć godzin pracy fizycznej to dla mnie dużo w normalnych warunkach, ale te sześć godzin targania płytek, kurka wodna, 60×60, to już była przesada. Dziś się czuję jakbym przebiegł maraton. Nie żeby kiedyś przebiegł, bez przesady. Po co biegać skoro można siedzieć, c’nie?
No ale, okazało się, że mój brat – co niechętnie przyznaje – miał rację, bo kupił mi takie specjalne kliny żeby te płytki wypoziomować. Okazało się, że to super sprawa.
Wcześniej pomalowałem wewnątrz całą chatę. Trochę pod koniec pomogła mi rodzinka i kolega i chwała im za to, bo już wymiękałem fizycznie. Jednak z grubsza zdecydowaną większość pyknąłem sam. Wtedy też czułem się jakbym przebiegł maraton, tyle że na rękach. Malowanie ścian to pikuś, ale skosy i sufity dają w kość. Jeszcze tylko trzeba wykończyć krawędzie i będzie git. Bajdełej – fajne kolory wybierałem, naprawdę jestem zadowolony.
Dziś mocowałem żyrandole i kinkiety. Niby prosta sprawa, ale w domu jest tego po prostu więcej, więc moje delikatne łapki plastyka są nieco obolałe. Ale mniejsza, ważne że zrobiłem.
Powiem wam, że daje mi to cholerną satysfakcję.
Staram się też maksymalnie wykorzystać do roboty dzieci (fajnie to brzmi). Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. Niemniej jednak pomagają. Czasami bardziej przeszkadzają niż pomagają, ale to nie ważne. Ważne, że nie wprowadzą się na latyfundia jak paniska co im wszystko na tacy podadzą. Co to, to nie. Wspólny dom – wspólna praca. Ot, choćby podawanie kołków rozporowych gdy ja wiercę.
Wracając do tego co napisałem na początku. Trochę mniej publikuję, bo pracuję teraz od rana do wieczora. Raz biuro, raz budowa, raz do banku, raz do sklepu, itp, itd. Ale staram się jednak nie zaniedbać bloga i Was, bo po siedmiu latach blogowania jest totalnie nierozerwalną częścią mojego życia. W weekend przewozimy rzeczy, więc pewnie będę zupełnie offline. Potem to wszystko trzeba poukładać, itp. A potem… Ech… Odpoczynek planuję tak na 2019/2020 rok, bo jak się uwiniemy z przeprowadzką to zaraz, za momencik przyjdzie na świat moje trzecie dziecko. A w sierpniu kupujemy psa, bo przecież nie mam nic innego do roboty 🙂
No, ale – wbijajcie na mój instagram (👈🏻 klik), tam wrzucam w miarę na bieżąco fotki i co jakiś czas robię fajne instastory.
No i czytajcie archiwum bloga, bo tam jest sporo fajnych rzeczy.
pozdrawiam i zmykam na budowę,
ZUCH
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023