Program 500+ uważam za jedną z gorszych rzeczy jaka spotkała ostatnio nasze społeczeństwo. Paradoksalnie wiem, że wielu, wielu ludziom te pieniądze były bardzo potrzebne. Pytanie tylko czy musiało się to odbyć w tak szkodliwy sposób?
Daleki jestem od poglądu, że każdy jest kowalem swojego losu, bo nie decydujemy o tym gdzie i kiedy się urodziliśmy. Co najwyżej jesteśmy kowalami własnych decyzji, ale te często są wynikiem właśnie miejsca i czasu urodzenia. Krótko mówiąc jestem zwolennikiem rozsądnego wyrównywania szans. Przy czym słowo „rozsądnego” jest tu absolutnie najważniejsze. 500+ obok słowa „rozsądnie” nawet nie stało.
Uważam, że jeśli jest możliwość, to państwo powinno wspierać swoich obywateli. Wspierać ich tak, żeby mogli jak najlepiej wzrastać, żeby mogli odnosić jak największe sukcesy. Chciałbym żeby państwo wyzwalało w nas to co najlepsze i przez swoją pomoc zachęcało do rozwoju. Wiecie, żeby po prostu opłacało się uczciwie pracować.
500+ nie robi żadnej z tych rzeczy. Jest jałmużną, która utrwala szkodliwe przekonanie, że ktoś coś ci da za darmo, bo tobie się należy, bo zabierzemy bogaczom. 500+ kumuluje w sobie wiele rzeczy niszczących społeczeństwo. Ale przyznać muszę, że jako kiełbasa wyborcza spisuje się genialnie.
„Czy się stoi, czy się leży, to wypłata się należy” zwykło się mawiać za komuny. Jak wpływało to na morale pracowników, chyba wszyscy wiemy. No bo po co się starać? Dadzą mi.
A jednak – tak jak wspomniałem – te pieniądze dla wielu ludzi są prawdziwym ratunkiem. Dla innych sporym dodatkiem. Dla jeszcze innych niewielkim procentem dochodu. Niemniej jednak dodatkowe pieniądze się przydadzą. To widać, że więcej osób stać choćby na wakacje, co jest świetne. Jestem całym sercem za tym żeby rodzina była wspierana, bo wychowanie dzieci jest wyzwaniem. Fizycznym, psychicznym i finansowym. Ale – no właśnie ale. Czy to musi wyglądać właśnie tak? Czy pomoc, wsparcie, musi być jałmużną?
No właśnie nie musi. Jest coś takiego jak klin podatkowy, czyli (w dużym skrócie) różnica między kosztem zatrudnienia, a tym co faktycznie dostaje się na rękę. Podatki mamy w Polsce, hmmm… raczej średnie. Patrząc na to jakie są w innych europejskich krajach. Pracodawca płaci za pracownika prawie dwa razy tyle ile ten pracownik dostaje wypłaty. Ja jako przedsiębiorca oddaję co miesiąc ⅕ moich zarobków w formie podatku dochodowego + nieco ponad 1000 zł opłat na ZUS. Czyli jeśli zarobię w miesiąc 5000 zł to faktycznie w portfelu zostanie mi 3000 zł. Jeśli ty na etacie zarabiasz 3000 zł to twojego szefa kosztuje to 5077 zł.
Ale do rzeczy: zamiast rozdawać to 500+ można wprowadzić konkretną ulgę podatkową. Ty cały czas dostajesz 500 zł na dziecko, ale – dostajesz to za swoja pracę, a nie „bo się należy”. Ja mam trójkę dzieci, czyli przysługuje mi 1000 zł. Zatem moja księgowa mogłaby odpisać tę kwotę co miesiąc od mojego podatku dochodowego. Płaciłbym mniej. W sensie wiecie – to ja oddawałbym mniej zarobionych przeze mnie pieniędzy. Finansowo wychodzi na to samo, ale psychologicznie, socjologicznie różnica jest gigantyczna.
EDIT: Zresztą nie chodzi mi tylko o odpisywanie z podatku dochodowego, ale ogólnie o możliwość uzyskania realnych ulg. Możliwości jest sporo.
Jest jeszcze jeden aspekt, o którym się w ogóle nie mówi, a który jest fatalnym pokłosiem programu 500+. Jest nim sytuacja w adopcjach, rodzinach zastępczych i domach dziecka. Temat znam z pierwszej ręki, bo bliska mi osoba pracuje w ośrodku adopcyjnym i jest tym naprawdę załamana. Przeciętny ośrodek adopcyjny przeprowadzał kilkadziesiąt adopcji rocznie. Teraz ta liczba spadła do kilku rocznie. Zrzekanie się praw rodzicielskich spadło niemal do zera. Ogromnie zwiększyła się ilość dzieci, których stosunek prawny nie pozwala im być zaadoptowanym albo iść do rodziny zastępczej. Rodzice biologiczni trzymają się kurczowo swoich praw rodzicielskich, bo inkasują co miesiąc spore kwoty. Zwróćcie uwagę na to, że mówię o środowisku w dużej mierze patologicznym, więc te kwoty bywają naprawdę spore. Efekt jest taki, że dzieciaki siedzą w domach dziecka, albo – co nawet gorzej – w domach rodzinnych. Są cenne. Nie w taki sposób jak dzieci powinny być cenne dla rodziców.
A czy ja odbieram moje 1000+? No bo przecież program krytykuje, a w dodatku wg różnych średnich statystycznych jestem prawie zamożny. Czy to nie hipokryzja? Nie. Te pieniądze należą się moim dzieciom – tak skonstruowano ustawę. No, poza pierwszym, Szymowi się nie należą. Niczego nie naginam, nigdzie nie oszukuje. A to, że ustawa mi się nie podoba nie ma tu nic do rzeczy. To, że nie lubię PiS też. No bo to, że nie lubisz swojego szefa oznacza, że nie odbierasz wypłaty? Płacę podatki, które są wielokrotnością tego co mogę odzyskać w postaci 500+. A to że finansowo mi się powodzi, jest gdzieś tam związane z tym, że szanuję pieniądze i nie rezygnuję z możliwości zwiększenia przychodów. Zwróć uwagę, że bardzo często jedyna różnica między osobą niezamożną, a średniozamożną jest taka, że ci drudzy wiedzą jak oszczędzać pieniądze.
Kończąc: pomoc socjalna musi być mądra. W innym wypadku pomaga jedynie utrzymać się partii przy korycie.
pozdrawiam
Zuch
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023