Trawnik przycięty co do milimetra. Ściany wypucowane i gładkie jak pupa niemowlaka. Każdy detal przemyślany i długo układany, żadna świeczka, czy poduszeczka nie leży przypadkowo. Dzieci, ba, nie dzieci – aniołki, w śnieżnobiałych ubrankach idą za rączkę i nawet nie pomyślą, żeby wejść w błoto. Oj nie, to nie dla mnie. Idealność jest sztuczna, to ułuda życia.
Mam wrażenie, że takie dążenie do ideału (w różnych sytuacjach), to taki efekt paniki. Kontrola. Wszystko musi być od linijki. Życie w katalogu. Robisz zdjęcie swojego popołudnia i nie wiadomo czy to nie zdjęcie ze stocku. Poddawanie się nurtom, zamiast delektowania się życiem takim jakie jest. Kaszmirowy sweter zarzucony na ramiona, idealnie uczesana żona, potomstwo, które nigdy nie podnosi głosu. Błysk białego zęba. Idealne ciała, fit-terroryzm, spocony uśmiech na siłowni.
Lubię zaburzenia perfekcji. Porządek jest fajny, czystość jest fajna, ale nie najważniejsza. Robię teraz trawnik w ogrodzie. Chcę żeby był trochę nierówny no i góreczka, taka na metr, ale wystarczy. Już nie ma płaskiej patelni. Z górki fajnie się sturlać. Fajnie się ubrudzić. Ostatnio córeczka weszła prawie po pas w błoto. Trochę się śmiałem, trochę wkurzyłem. Ale nie że brudna, tylko że but został metr pod powierzchnią błota. Znalazłem. Uwaliłem się błotem. Syn też bo pomagał szukać buta. I co? I nic. Mamy w domu pralkę.
Kupa piachu
Wiecie co jeszcze jest fajne? Hałdy ziemi. Nie piaskownice, tylko takie zwały piachu, z kawałkami gliny. To jest super, tam można kopać i się bawić. I fajne też są książki co leżą na stoliku zamiast na półce. I fajny jest klapek na środku korytarza. Fajny jest koc zwinięty pod biurkiem (nie mam pojęcia skąd ten koc się wziął). To wszystko to życie. Moje życie. Nasze wspólne życie. Nasze momenty i chwile pozbawione znaczenie. Chwile, które łączą się w przepiękną całość. A to nie jest idealne. Nasze życie jest pofałdowane, jest jakieś, jest prawdziwe.
Cenię sobie spokój, a takie dążenie do perfekcji, to ciągłe dokręcanie śruby. Ciągłe strofowanie najbliższych, ciągłe niezadowolenie. No bo przecież nigdy nie będzie idealnie. Można próbować i zgotować piekiełko. Albo nawet piekło, bo niektórym odwala. Jak widzę ślicznie ubrane dzieci na placu zabaw to mi się strasznie smutno robi. Przedmiot staje się ważniejszy niż człowiek. „Baw się tak, żeby się nie ubrudzić”. No ja wymiękam.
Co ważniejsze?
Ale to nie tylko chodzi o dzieci, choć to na nich się najbardziej odbija, bo dzieci najmniej do ideału pasują. Ubranko czy ściana są ważniejsze od dziecka. Samochód jest ważniejszy od żony. O niech tylko zarysuje, to będą wióry lecieć. Ale jak sam zarysuje, to wina tej gównianej galerii handlowej, co tak głupio filary postawiła.
A jeszcze przedszkole, szkoła, nauka, testy, oceny. Śruba jest dokręcana, średnia rośnie. Będzie się można pochwalić.
Olać to, naprawdę. Wrzucić na luz i żyć, być.
Świat się nie zawali. No najwyżej nie będziemy w katalogu.
Pozdrawiam
ZUCH
- Lato zimą, czyli „zimowe” ferie na Gran Canarii - 20/02/2024
- Jak budować bliskość w związku? - 02/01/2024
- Rodzicielstwo w erze influencerów. Jak uczyć dzieci mediów społecznościowych? - 06/12/2023