Nie tak dawno, zaledwie kilka tygodni temu, zdałam sobie sprawę, że jestem poważnie chora. Diagnozę postawiłam sobie sama, ale w jej postawieniu pomogło mi kilka przeczytanych lektur oraz fakt, iż miałam czas na refleksję ze względu na dolegliwości ciążowe. Dotarło do mnie wtedy bardzo wyraźnie, iż w lipcu, mimo że to trzecia ciąża, po raz pierwszy w życiu udam się na urlop macierzyński i przez cały rok (!) nie będę miała obowiązków pracowniczych. Oczywiście wiem już bardzo dobrze, że posiadanie niemowlęcia to nie jest odpoczynek pod żadnym względem, ale w przypadku Hani i Szyma musiałam łączyć te obowiązki z pisaniem doktoratu i zajęciami na uczelni, także każdą ich drzemkę i pierwsze godziny nocne spędzałam przy komputerze i ze stosem papierów. Teraz po raz pierwszy w dorosłym życiu będę miała “tylko” niemowlę i to przez cały rok. Uderzyło mnie to, że ta refleksja wcale mnie nie ucieszyła i wtedy właśnie zaczęłam dochodzić do brutalnej diagnozy mojej choroby…
…jestem od lat poważnie chora na pośpiech.
Jakie symptomy pomogły mi to odkryć? Ciągle prześladuje mnie lęk, że nie mam wystarczająco dużo czasu w ciągu dnia, by zrobić to co trzeba. Czytam szybciej, mówię szybciej i strasznie się denerwuję, gdy muszę na coś czekać. Na światłach, jeśli są dwa pasy i na każdym stoją samochody, to staram się na podstawie marki i modelu odgadnąć, który pas ruszy szybciej. W sklepie, kiedy docieram do kasy to liczę ile osób jest w każdej kolejce i mnożę przez ilość artykułów w wózku. Po dokonaniu wyboru “szybszej” kolejki nadal śledzę osobę, która “byłaby mną”w tej drugiej kolejce. Jeśli wychodzę, a ta osoba wciąż czeka, jestem szczęśliwa. Wygrałam.
Ciągłe niezadowolenie
Ja jako osoba chora na pośpiech mimo ciągłego biegania jestem nadal niezadowolona. I dlatego ciągle podejmuję próby wykonywania więcej czynności w jednym czasie. Mogę prowadzić samochód, słuchać audiobooka, rozmawiać przez telefon i jednocześnie myśleć o kolejnych zadaniach. Każda chwila jest cenna i wyciskam z niej jak najwięcej. Kolejny syndrom – nie znoszę bezczynności. Jako remedium mam smartfona – zawsze i wszędzie mogę się zająć sprawdzaniem maili lub przeglądaniem facebooka. Ostatecznie są też książki. Wszystko po to, by nawet przez chwilę nie siedzieć bezczynnie.
Inne objawy dotyczą niestety życia rodzinnego
Pośpiech wchodzi w nawyk, kiedy wracam po pracy do domu. Zaczynam bez sensu popędzać innych, nawet wtedy gdy nie ma absolutnie ku temu żadnego powodu. Wkurzam się na dzieci, że tak wolno się myją, jedzą czy zbierają zabawki. Organizuję wyścigi (“kto szybciej pozmywa”), które służą tylko mojej potrzebie – chcę to mieć już za sobą. Wieczorem jestem zbyt zmęczona, aby kochać tych, którym jestem najbardziej potrzebna. Jak na ironię wszystkie moje wysiłki zrobienia tak wielu rzeczy, aby mieć czas dla rodziny przynoszą w efekcie poczucie, że brakuje mi czasu.
Jakie jeszcze konsekwencje niesie za sobą pośpiech?
Jest ich wiele. Jedną z nich jest powierzchowność, która jest przekleństwem naszego wieku. Robimy dużo, ale wszystko robimy powierzchownie. Głębia i mądrość zawsze przychodzi powoli. Dzisiaj przehandlowaliśmy mądrość za ilość, zamieniliśmy głębokość na szerokość. Kolejnym skutkiem pośpiechu jest nieustający wysiłek, by osiągać więcej lub uczestniczyć w coraz większej liczbie wydarzeń, co prowadzi do wiecznego braku satysfakcji i potęgującego się zmęczenia. Jednak najpoważniejszą konsekwencją jest zmniejszona zdolność do okazywania miłości. Miłość i pośpiech są totalnie przeciwstawne. Miłość wymaga czasu, a czas jest tym, czego spieszący się ludzie nie mają. Pośpiech nieuchronnie zabija głębokie więzi, sprawia że żyjemy w ciągłym napięciu, co z kolei odbija się na tym jakie mamy relacje.
Czy istnieje skuteczne lekarstwo na pośpiech?
Tak, ale trzeba przygotować się na ciężką pracę nad samym sobą. Pierwsze ćwiczenie (niezwykle trudne – ostrzegam) możemy nazwać świadomym zwolnieniem. Polega ono na ćwiczeniu cierpliwości poprzez rozmyślne wybieranie miejsc, gdzie będziemy musieli czekać. Przez tydzień celowo jedź wolno (czyli zgodnie z przepisami) prawym pasem na drodze. Przyjedziesz do pracy zapewne jakieś pięć minut później niż zazwyczaj. Po wyjściu z samochodu idź wolnym krokiem rozglądając się uważnie i chłonąc to co się dzieje dookoła. Na zakupach szukaj najdłuższej kolejki, stań i przepuść przed sobą co najmniej jedną osobę. Staraj się naprawdę uważnie słuchać tego co mówią do ciebie inni. W ciągu dnia kilkukrotnie w milczeniu popatrz przez parę minut na to co się dzieje za oknem. Lista zwalniania może być dłuższa, a cel jest jeden – przekonać się na własnej skórze, że nie ma żadnego związku między pośpiechem a wydajnością.
Bardziej tradycyjnym lekarstwem na pośpiech jest praktykowanie całkowitego odosobnienia (mam tu na myśli także odizolowanie się od sprzętu elektronicznego czy książek). Samotność to jedyny stan, który uwalnia nas od społecznej presji bycia nieustannie zajętym. Sedno odosobnienia tkwi przede wszystkim w nierobieniu niczego. Możemy wtedy rozmyślać lub modlić się lub po prostu patrzeć za okno. Możemy fantazjować lub roztrząsać sytuacje, które były dla nas trudne. To wszystko sprawi, że zatrzymamy się w biegu i zajrzymy w głąb siebie. Czasami zreflektujemy się dzięki temu, że to co robimy nawykowo nie jest dobre dla nas i dla naszych bliskich. Uwaga – odosobnienie wymaga wcześniejszego zaplanowania i nieustępliwej wytrwałości. Polecam je szczerze – naprawdę działa znakomicie i po początkowej frustracji przychodzi spokój i pomysły na kolejne zmiany.
Nie wszystko musi mieć plan
Dobrą praktyką zwalniania jest posiadanie dni bez żadnych planów i bez używania zegarka (polecam wywalenie zegarków na jeden dzień). Wstaję w sobotę i zdaję się na to co przyniesie dzień. Przykładowo pogoda jest piękna, więc idziemy na wspólny spacer. Obiad zjemy jak będziemy głodni, a nie dlatego, że jest 14. Siadamy z dziećmi na dywanie i poddajemy się ich pomysłom na zabawę. Nie odbieramy telefonów, nie używamy internetu, jesteśmy tylko dla nich. Wspólnie pieczemy ciasto, rozmawiamy i śmiejemy się. Taki totalny luz, bez żadnych planów czy zobowiązań i bez konieczności bycia takimi, jakimi chcemy by widzieli nas inni.
Odkąd zdałam sobie sprawę z tego jak poważna jest moja choroba podjęłam świadomą walkę. Nie jest łatwo, ale cel jest warty wysiłku. Za dużo ludzi spędza dni pędząc od zadania do zadania. Przyszedł czas, by podjąć trening innego sposobu życia. Musimy dla własnego dobra bezlitośnie wyeliminować pośpiech z naszego życia.
pozdrawiam
Karolina