Chwilę popłakałem w samochodzie, zakończyłem stan wyparcia, zaśpiewałem jakąś piosenkę Kasi Kowalskiej i otarłszy się o depresję wszedłem w stan akceptacji. Wysiadłem z samochodu i spacerkiem do gazowni, potem do wodociągów, następnie Urząd Miejski, chwilę patrzyłem jak gołąb je upadłego kebaba zastanawiając się przy tym nad sensem istnienia i już jestem gotowy, żeby iść do Zarządu Geodezji, Kartografii i Katastru Miejskiego.
Ludzie lubią egzotyczne wycieczki. Zwiedzają Azję, Afrykę, paru znajomych odwiedziło okolice Czarnobyla. Ja sam bywałem na Kaukazie, a od jakiegoś półtora roku w ramach egzotycznych podróży – bynajmniej nie all inclusive – odwiedzam różne urzędy i instytucje. Coś mnie podkusiło, żeby realizować marzenia. A marzenia bywają mocno wyidealizowane. Zwłaszcza te o budowie domu. Te przypominają trochę kampanię prezydencką. Mamy wizję tego, że będzie fajnie, że będziemy robić różne rzeczy i że będziemy ważni, że zdecydowani, a stanowczy. Koniec końców stanowczo unikamy odpowiedzialności i podpisujemy wszystko jak leci i uśmiechając się głupawo żeby tylko się za bardzo nie wychylić.
Gramy w grę której zasad nie znamy. Bywa, że zasady zmieniają się w trakcie gry, a instrukcja traktowana jest bardzo elastycznie. Oczywiście tylko urzędnicy mogą instrukcje traktować elastycznie. My nie. My w zasadzie tej instrukcji nawet w ręce nie mieliśmy. No bo na przykład tak:
– To ile to potrwa?
– Ustawowo mamy na to 30 dni. Powinniśmy wyrobić się w 60.
Albo:
– Tak, to taka drobnostka, formalność w zasadzie. Tylko musi się odbyć narada koordynacyjna.
– A, no to fajnie. Zatem kiedy będzie to pozwolenie?
– Około trzech miesięcy.
Bywa też i tak:
– To prawomocne pismo nie jest prawomocne.
– ?
– No nie ma pieczątki.
– Jest pieczątka prezydenta miasta i w ogóle.
– Ale musi być, że jest prawomocne
(25 minut później w Urzędzie Miejskim)
– Ano tak, oni potrzebują tej pieczątki.
– To czemu mi jej nie przybiliście?
– Bo nie musimy.
Po takiej wymianie zdań patrzysz na tego gołębia co przy Starym Rynku wpierdziela z bruku kebaba i myślisz sobie, że to jest szczęście, że ten gołąb zasrany jest pewnie bardziej szczęśliwy od ciebie. I ma kebsa, a ty nie, bo biegniesz jeszcze do banku (z pieczątką, która musi być, ale nie musi) i nie chcesz walić sosem czosnkowym i kilkudniowym tłuszczem, żeby przypadkiem pani w okienku nie stwierdziła, że teraz to ma przerwę. Nienawidzę gołębi.
Najgorsze w tym jest, że przestajesz rozumieć. Jestem dość inteligentnym człowiekiem, skończyłem studia, prowadzę swój biznes. Wiem, że nie powinno się dotykać silniczkiem elektrycznym z zapalniczki do zęba, bo będzie bolało. Ale nie wiem jak wypełnić papiery, które dostaje. Musiałem odrolnić ziemię, taka formalność, bo to ziemia orna, a nie rolna. Poszło szybko, ale okazało się, że za to, iż na nieużytku, który od lat zarastał chwastami, będzie stał dom, muszę płacić karę miastu przez dziesięć lat. No spoko, bo tam w chwastach mógł szczęśliwie rosnąć np. agrest albo wiśnie, a będzie szczęśliwie rosła rodzina. Zły ja. No ale, kara (oficjalnie to się nazywa opłata) to pikuś, jakieś 200 zł rocznie, zapłacę… jak tylko uporam się z papierami. Bo to nie jest tak, że masz zapłacić coś, to płacisz. Musisz najpierw wypełnić, albo i nie wypełnić (ale do tego zaraz dojdziemy) stertę papierów. Listonosz przyniósł mi polecony, a w nim, bez kitu, ze 30 stron jakichś pitów, sritów, nie wiem. No po prostu kompletnie nie wiem co mam z tym zrobić, jak to wypełnić. Poszedłem więc do urzędu, bo na tych papierach było napisane gdzie mam to złożyć. Wziąłem numerek, poczekałem, poczekałem, poczekałem i bing! A706 stanowisko czwarte! To ja! Radośnie, świńskim truchtem przemknąłem z poczekalnie do stanowiska czwartego i mówię tej pani, skądinąd bardzo miłej, że takie coś dostałem, że dużo tego, a ja taki malutki i zupełnie nie wiem co z tymi papierami zrobić, a zapłacić bym chciał. Pani wzięła te papiery, przejrzała, poszła gdzieś z nimi, wróciła, przejrzała jeszcze raz i jeszcze raz i mówi:
– Ja też nie wiem.